To jest moje pierwsze spotkanie z tą autorką i jeśli to jest jedna ze słabszych książek tej autorki, to jakie muszą być te jej lepsze? Bardzo mi się spodobała. Czytałam ją przez kilka dni i nie chciałam opuścić tego świata z powieści.
Zacznę od tytułu. Po angielsku mamy Dobro i Nice (bycie miłym) z dużych liter, poprzedzone przedimkiem określonym. Wartości te są więc upersonifikowane, jak w tym obrazie, do którego nawiązuje akcja, a zarazem tytuł podkreśla samoistność istnienia tych wartości.
Akcja przypominała mi powieści, jakimi niegdyś się zaczytywałam, np. 'Firma' Grishama, ale z pogłębieniem psychologicznym. Mamy współczesne miasto i pracę, gdzie samobójstwo popełnił człowiek. Działo się to w MSZ, więc postanowiono to wyjaśnić. 'Wyjaśniacz' dzwoni do domu, pojawia się słowo 'harem', bardzo intrygujące. Potem akcja przenosi się do domu, w którym na pewno nie sposób się nudzić. Mieszka tam wiele osób, jak wywnioskowałam z 3 pokoleń. Najstarsi panowie pamiętają Dachau i Indie. Świetne i chyba nawiązujące do mitologii i do obrazów są trzy kobiety: Kate, Paula i Maria. Każda z nich inaczej pojmuje miłość. Jedna żyje w świecie przeszłości, druga żyje chwilą, a trzecia chyba chciałaby odwrócić to co było. Troszkę jak w tym obrazie, który co jakiś czas się pojawia jako motyw, a który to obraz był tłem ważnej rozmowy dwójki bohaterów, obraz Angelo Bronzino 'Alegoria z Venus i Kupidynem'.
Zacytuję Wikipedię: 'Tematem dzieła jest bogini Wenus z obejmującym ją Kupidynem oraz z symbolicznie przedstawioną Rozkoszą z Zabawą i innymi miłościami po jednej stronie i z Oszustwem i Zazdrością po drugiej". Każdemu uczuciu, upersonifikowanemu w obrazie, mamy odpowiadającą mu osobę w książce. Trudno jest opowiadać całą fabułę, bo troszkę ona przypomina teatralną farsę, a troszkę Czechowa.
W ogóle technika książki jest lekko teatralna, bo fabuła opiera się na rozmowach osób, w tych rozmowach pojawiają się nowe problemy, napięcia pomiędzy nimi, wyjawiają się ich dylematy. Narracja przytacza też ich myśli. Często, jak w tej scenie spaceru kobiet przez plażę, pojawiają się myśli każdej z nich. I jakże to inna wizja człowieka i literatury niż w ostatnio przeze mnie omawianej 'Mojej walki' Knausgarda. Tam do pokazania człowieka potrzebował autor streszczania jego codzienności, a i tak w sumie stwierdził on, że nie można wyciągać wniosków o człowieku. Tutaj na każdym etapie akcji bohaterowie i my razem z nimi staramy się ocenić co jest dobre, a co złe. Tak jak mówiłam na początku, w tym patchworkowym domu mieszka kilka pokoleń, z których najstarsi pamiętają Dachau (Will) i Indie (Theo), wiedzą też oni o sobie, że nie są dobrzy, że zło się wydarza. Młodsze pokolenie dopiero do tego dochodzi, dopiero stara się coś z tego życia zrozumieć, a najmłodsi to czysta młodość, to witalność i życie bez myślenia o konsekwencjach. A w tle są te teatralne rozmowy bohaterów, które zostają z czytelnikiem na długo. Na przykład ta:
Nie mamy wspólnego języka, muzyki, pracy, nic. Jestem tylko... jestem tylko...kobietą, - Kobietą. Czy to nie wystarczy? - Nie, to nie wystarczy.
Albo fragmenty narracji. Najpierw ten podsumowujący bohaterów:
Jest czas śmierci i czas miłości, a całe życie to mieszanina przypadku i ślepego losu. Jeżeli kocha się to, co jest tak kruche i śmiertelne, jeżeli się tego kurczowo trzyma, jak pies ściskający swą zdobycz, to czyż miłość ta nie jest skazana na zmianę?
Oraz cytat z końcowych partii książki, gdy już przyszedł na bohaterów czas podjęcia decyzji moralnych:
Jeśli zaś chodzi o prawo, to prawo stworzone przez człowieka jest jedynie marną namiastką sprawiedliwości, instrumentem zbyt nieudolnym, by poradzić sobie z sytuacją, w której się znalazłeś.
I ten:
Może i istniały tam duchy, złe duchy, ale i te były czymś mało istotnym. Wielkie zło, przerażające zło odpowiedzialne za wojny, niewolnictwo i całą krzywdę, jaką człowiek wyrządza człowiekowi, kryje się w zimnym, bezwzględnym egoizmie zupełnie zwyczajnych ludzi, takich jak Biranne i on sam.
Moje wrażenia z tej książki są bardzo pozytywne. I wcale nie jest tak, że nie zauważyłam tej plejady postaci, tej farsowości, tych dialogów bez końca. Ja po prostu uważam, że to celowy zabieg, że autorka stworzyła utwór troszkę teatralny i tak jak na porządnej sztuce teatralnej, na przykład u Czechowa, postacie coś tam mówią, ujawniają siebie przez te rozmowy, przez monologi, i zarazem podejmują jakieś ważne decyzje. To dobro i zło są istotne u Murdoch. Ona nie przedstawiła całej złożoności świata w jednej książce, nawet tego nie próbowała. Przedstawiła życie kilku związanych z sobą ludzi, związanych relacjami przyjaźni, przynależności, miłości, namiętności, szacunku i itd. Zdarzenie, które zainicjowało akcję i co jakiś czas jakby przez przypadek wracało w toku akcji, urozmaicając myśli bohaterów, na koniec stało się przyczynkiem do podjęcia moralnej decyzji, która zmieniła życie wszystkich. Mnie się taka wizja człowieka bardzo podoba, takie ciągłe wystawianie siebie i zwoje zachowanie, uczucia, swoją osobę i swoje błędy i wady na swoją ocenę moralną. Duncan po unikaniu siebie przez całą książkę i zasłanianiu się prawem, wreszcie postanawia postąpić w zgodzie ze swoim sumieniem. To zmienia życie wszystkich uczestników tej farsy.
Świetna książka, znakomicie lekko poprowadzona akcja, bardzo nowoczesny sposób prowadzenia akcji. Przecież ta książka ma już 50 lat! A mnie wciąż się podoba. Miałam wrażenie, że myślami znów byłam w teatrze, że uczestniczyłam w spektaklu teatralnym spektaklu bardzo udanym. Jestem oczarowana Iris Murdoch i jeśli to jest słabsza z jej książek, to jaka jest ta lepsza?