"Ale ja wierzę w niebo. Wierzę, że idą tam wszystkie piękne dusze. Ludzie innych wyznań wierzą w inne rzeczy. I dobrze. W cokolwiek wierzą, to im się przytrafi po śmierci. Myślę, że każdy z nas tworzy własne niebo."
Wydawałoby się, że to jedynie kolejny zwyczajny dzień, niczym nieróżniący się od innych. Dwa autobusy mają zawieźć uczniów do szkoły. W jednym są licealiści i gimnazjaliści, natomiast w drugim młodsze dzieci. Wszystko wydaje się jak najbardziej normalne i takie, jakie powinno być, ale tylko do pewnej chwili... Bo w pewnym momencie z nieba zaczyna padać kulki gradu, niektóre swoją wielkością nawet go nie przypominają. Autobusy wpadają w poślizg i uderzają w sklep. Szczęśliwie dla jego pasażerów, bo Greenway okazuje się świetnym schronieniem przed tym, co czyha na nich na zewnątrz... Czyli przed samymi niebezpieczeństwami.
Sześcioro licealistów, dwójka gimnazjalistów i szóstka mniejszych dzieci zostaje odcięta od świata przez potężne tsunami, które pustoszy wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Schronienie znajdują w supermarkecie, gdzie spędząją dwanaście, niezwykle trudnych dni. Grupka nastolatków zaczyna dzielić się obowiązkami, opiekować się małymi dziećmi, a przy okazji między nimi tworzą się więzi. Jak nietrudno się domyślić, nie wszystkie mają charakter pozytywny, bardzo szybko na jaw wychodzą szkolne nieporozumienia. A to nie jedyny ich problem, z którym będą musieli się zmierzyć.
Narratorem tej powieści jest Dean, uczeń w drugiej klasie liceum. To są jego swoiste notatki, zapiski pełne jego uczuć. To dosyć skryty w sobie nastolatek, borykający się z nieśmiałością, więc sam raczej rzadko jest uczestnikiem dialogów. Myślałam sobie: "super, czyżby kolejny bohater-sierota?". Musicie wiedzieć, że naprawdę nie przepadam za takimi postaciami, które nieustannie potrzebują pomocy i boją się cokolwiek powiedzieć. Na szczęście w dalszej części lektury "Monumentu 14" zapałałam do Deana sympatią. Chłopak z czasem zaczyna bardziej zacieśniać więzi z grupą, nabiera więcej werwy i śmiałości. Jeśli chodzi o inne osobowości to raczej nie jest książka, która słynie z genialnej kreacji bohaterów, jednak Emmy Laybourne postarała się, aby każdy charakter wyróżniał się czymś ciekawym, w efekcie nikt nie jest taki sam.
"Monument 14" to powieść od momentu premiery której gorąco zapragnęłam przeczytać, bo wprost uwielbiam takie klimaty. Grupa ludzi całkowicie odcięta od zewnętrznego świata, zdana tylko na siebie... Prawdziwy młodzieżowy survival. Nietrudno więc się domyślić, że miałam duże oczekiwania względem tej książki, którym autorka sprostała. Początkowo jej dzieło mocno mi przypominało "Gone", które uwielbiam, nawet ciężko było mi się w "Monument 14" wciągnąć, co miałam podobnie z serią Michaela Granta, ale później... Co ta lektura ze mną zrobiła! Emmy Laybourne bez wątpienia wykreowała swoją własną przerażającą wizję postapokalipsy, zatrważająco prawdziwą, taką, która może z powodzeniem uchodzić za realną. Zostałam zaskoczona nieraz, nie dwa. Myślałam, że ogromny grad spadający z nieba czy tsunami zalewające Stany to jedyne, co mnie czeka. Nie mogłam się bardziej mylić!
"Monument 14" to książka, z którą wielbiciele postapokaliptycznych wizji świata obowiązkowo powinni się zapoznać. To także idealna powieść dla osób pragnących rozpocząć swoją przygodę z tak interesującym tematem, jakim jest postapokalipsa. "Monument 14" to bowiem obiecując pomysł, ale także i szalenie dobre wykonanie. Emmy Laybourne całkowicie wykorzystała potencjał swojej koncepcji i stworzyła coś, co spodoba się każdemu. Z niecierpliwością wyczekuję premiery drugiego tomu!