„Czasami trzeba zdecydować za kogoś dla jego własnego dobra. (…) Miłość i egoizm nie idą w parze. A jeśli życie postawiło przede mną wybór: mieć cię obok siebie do końca życia, ale za cenę twojego cierpienia, czy twoje szczęście, ale beze mnie u boku, to… dla mnie wybór jest oczywisty”
Wielokrotnie powtarzałam wam już, że bardzo lubię poznawać nowych autorów. Choć Karolina Hejmanowska nie należy do debiutantów – ma już na swoim koncie wydane książki, to jednak można powiedzieć, że jej książka „Miłość w rytmie punk rocka” to swego rodzaju debiut, który wydaje we współpracy z wydawcą.
Nie będę ukrywać, że gdy dostałam informację o tym, ile ta książka będzie mieć stron, lekko się przeraziłam. Właściwie to chyba najgrubsza dotąd przeczytana przeze mnie powieść, którą z pewnością można by było podzielić na dwa tomy, jednak patrząc na to, że wielokrotnie narzekałam, gdy przychodziło mi czekać na kolejny tom, ileś tam miesięcy, to jednak jestem szczęśliwa, że mogłam przeczytać opowieść bohaterów w jednej książce.
Tak naprawdę ilość stron tej historii to tylko liczba, ponieważ gdy już zaczęłam czytać, momentami nie zauważałam mijanych stron, zwłaszcza że czytałam ją na czytniku – bo to, że ta historia jest niesamowicie wciągająca to jej niezaprzeczalny atut!
Mimo moich ponad trzydziestu lat nadal bardzo lubię sięgać po literaturę młodzieżową – zwłaszcza taką, która wzbudza we mnie tyle emocji. Historia Aleksa i Julii z pewnością nie jest łatwa. To dość gorzka historia, która łączy w sobie nienawiść i miłość – do innych i samego siebie. To historia o przyjaźni, trudnych wyborach i konsekwencjach, które rzutują na całe nasze życie.
Aleks to bohater, którego ciężko polubić. To postać niezwykle złożona. Z jednej strony pełen gniewu, agresji, niewyparzonego języka i zachowań, które zasługują jedynie na potępienie – z drugiej, gdy już możemy poznać go lepiej, przychodzi refleksja nad tym, że to niezwykle skrzywdzony młody człowiek, który zasługuję na współczucie.
Julia w przeciwieństwie do Aleksa to bohaterka, do której od początku czułam sympatię. Było mi jej niesamowicie żal – z pewnością nie zasługiwała na takie traktowanie i sama nie wiem, czy na jej miejscu byłabym w stanie zdobyć się na wybaczenie.
Bezsprzecznie historia Julii i Aleksa dostarczyła mi wielu wrażeń. Nie wszystkie były dobre - były takie, przez które miałam ochotę odłożyć czytnik i więcej go nie otwierać, jednak to ciekawość tego, co wydarzy się dalej, mi na to nie pozwalała.
Przeczytanie tej historii zajęło mi dwa dni. Myślę, że gdybym mogła zapomnieć o wszystkich obowiązkach, przeczytałabym ją w ciągu jednego dnia, bo w momencie, gdy musiałam ją odłożyć na bok, nieustannie wracałam do niej myślami.
Dla mnie „Miłość w rytmie punk rocka” to historia pełna różnych emocji. W trakcie czytania odczuwałam smutek, radość, wzruszenie i nadzieję, bo przecież po każdej burzy powinno wyjść słońce. Czy ostatecznie wyszło, powiedzieć wam nie mogę, mogę za to zapewnić, że ta pełna pasji, ale też nienawiści historia wielokrotnie łamała mi serce, po to, by później je sklejać.
Historia bohaterów dzieje się na przestrzeni lat, jednak to lata 1994-95 ukierunkowały tę historię. Choć w tamtych czasach byłam jeszcze dzieckiem, doskonale potrafię sobie wyobrazić, jak wtedy funkcjonowało życie tych nastolatków – a cała fabuła obsadzona w tych czasach, nawiązania na muzyki punkrockowej, opisanie festiwalu w Jarocinie i całego światopoglądu tych ludzi, dzięki autorce było jeszcze łatwiejsze.
Czy polecam wam tę historię? Oczywiście! Miejcie jednak na uwadze, że sporo tu wulgaryzmów i niestosownych zachowań, które mogą wywołać różne reakcje, jednak nie wyobrażam sobie, by to mogło zostać przedstawione inaczej. Dla mnie ta książka jest doskonała właśnie w takiej odsłonie i z pewnością na długo zostanie mi w pamięci.