O serii autorstwa Diany Gabaldon jest już bardzo głośno od jakiegoś czasu, a to za sprawą serialu, który powstał na kanwie tego cyklu. Został on rozpoczęty prequelem pt. "Obca" i właśnie taki tytuł nosi ta produkcja. Ja sama całkiem niedawno zapoznałam się z tą książką i wciąż jestem pod jej ogromnym wrażeniem. Jak na powieść historyczną - czyta się ją niesamowicie płynnie, a pomysł jest godny uznania. Nic dziwnego, że "Obca" zbiera same pochwały, bo zdecydowanie na to zasługuje. Jesteście ciekawi, jak przypadła mi do gustu kontynuacja, "Uwięziona w bursztynie"? W takim razie zapraszam do przeczytania recenzji.
Jest rok 1968, a Claire Randall powraca wraz z dorosłą córką Brianną do Szkocji, gdzie postanawia wyznać prawdę... Prawdę o niesamowitym i nierealnym zdarzeniu, które ją spotkało - podróży w czasie i o miłości, która odmieniła jej życie na zawsze. Z drugiej strony toczą się także wydarzenia w 1745 roku, gdzie Claire i jej mąż James Fraser próbują powstrzymać skazane na klęskę szkockie powstanie... Czy uda im się to zrobić? Czy poniosą oni porażkę, przez skażą tysiące ludzi na śmierć?
Do "Uwięzionej w bursztynie" zabrałam się z taką samą ekscytacją jak do "Obcej", tak bardzo pokochałam historię stworzoną przez Dianę Gabaldon. Fabułę, bohaterów, dialogi... dosłownie wszystko. Miałam również wysokie oczekiwania co do kontynuacji, zważywszy na tak świetny prequel. Z przykrością muszę przyznać, że się trochę zawiodłam, bo nie tego oczekiwałam. Oczywiście wiedziałam, że akcja w książce, która liczy ponad osiemset stron musi się trochę rozwijać, ale i tak w porównaniu z pierwszym tomem, sequel wypada nieporównywalnie słabiej. Odniosłam wrażenie, jakby pisarka sama dokładnie nie wiedziała, w którą stronę zmierza fabuła i jak ją pociągnąć, aby wszystko współgrało z całą resztą i tworzyło spójną całość. Może autorka najwyraźniej w świecie przesadziła z ilością stron, ponieważ opisów jest bardzo dużo i miałam nieodpartą myśl, że niektóre wątki mogłyby z powodzeniem zostać pominięte i nie miałyby żadnego wpływu na resztę fabuły. Takie celowe rozwlekanie na siłę nie zawsze jest dobrym pomysłem. Później po prostu zaczyna to bardzo przeszkadzać w lekturze i nudzić.
To, co bardzo spodobało mi się w "Uwięzionej w bursztynie" i to, co odróżnia ją od poprzedniej części to fakt, że Diana Gabaldon zdecydowała się na pewnego rodzaju różnorodność. Bowiem następuje przeskok w czasie i czytelnik ma okazję odnaleźć się w dwóch różnych epokach. Z jednej strony w pięknej, malowniczej Szkocji obserwuje dalsze losy Claire i Jamie'go, a z drugiej strony jest rok 1968, gdzie Claire ma już dorosłą córkę. Muszę przyznać, że to bardzo nietypowe, ale spodobał mi się ten zabieg, ponieważ urozmaicił lekturę i pokazał, jak dalej potoczyła się historia naszej głównej bohaterki.
Po prostu muszę wspomnieć o duecie Claire i Jamie'go, ponieważ oboje są wprost cudowni! Tworzą tak niesamowicie zgraną parę, że czytanie ich perypetii przyniosło mi dużo śmiechu. Ich dialogi bawią i choć pochodzą z innych epok - wydaje się to w ogóle im nie przeszkadzać. Dianie Gabaldon z powodzeniem udało się ukazać panujące pomiędzy nimi napięcie i chemię. Cieszę się, że twórcom serialu również się to udało! Obsada tej produkcji idealnie pokrywa się z moimi wyobrażeniami nie tylko dwójki głównych bohaterów, ale także tych pobocznych. Poza tym, taka miłość, która została przedstawiona w tym cyklu jest naprawdę inspirująca.
Nie mogę do końca powiedzieć, że wszystko podobało mi się w "Uwięzionej w bursztynie", bo chwilami było naprawdę ciężko i czułam, że brnę przez tą lekturę z oporem. Jednak momenty zwątpienia zostały przyćmione przez całą resztę. Diana Gabaldon bawi i zaciekawia czytelnika piękną historią miłości, której nawet czas nie jest w stanie przerwać. Jednocześnie przedstawia ona realia XVIII życia po prostu... prawdziwie. Nie koloryzuje, ale pokazuje złą stronę życia, a nie tylko dobrą. Kontynuacja choć nieco mniej mi się podobała od "Obcej", wciąż czytałam ją z zapartym tchem. Nie mogę się doczekać, gdy zacznę czytać "Podróżniczkę". Polecam!