„Drzewo Idhun” to drugi tom trylogii „Dziedziczka smoka” włoskiej autorki Lici Troisi. W książce przedstawione są dalsze losy Sofii, Lidji oraz profesora.
Tym razem poznajemy przygody dwóch młodych Smokonek w Benewencie, gdzie dotarły wraz z cyrkiem Lidji. Dziewczyna postanowiła po raz ostatni wyruszyć w tournée. Natomiast Sofia została wysłana razem z nią, ponieważ profesor wyruszył do Budapesztu z zamiarem odszukania kolejnego Uśpionego. Dziewczynka nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Jej niechęć jeszcze bardziej się potęguje, gdy w czasie asystowania przy występie pary clownów, potyka się i wpada buzią w torty. Jest to dla niej okropnym upokorzeniem, bo jak wiem z poprzedniej części Sofia jest osóbka bardzo nieśmiałą.
Benewent jest to miasto w którym ludzie nadal wierzą w istnienie wiedźm. Podejście Sofii zmienia się gdy przed jednym z przedstawień cyrkowych, pracując na kasie, poznaje przystojnego i tajemniczego chłopca, który od początku zagościł w jej sercu. Dziewczynka przeczuwa jednak, że Fabio (tak ma na imię ten chłopak) skrywa mroczny sekret, tym bardziej, że ma on identyczne znamię na czole jak ona i Lidja.
Bardzo szybko wychodzi na jaw, iż chłopiec nie stanie po ich stronie. Fabio nosi w sobie duszę smoka, który już raz zdradził swoich pobratymców i opowiedział się po stronie okrutnych wywern. Gotowy jest zrobić to ponownie, dlatego pomaga sługom Nidhoggra, dla którego mają odszukać tajemniczą ampułkę i kolejny owoc Drzewa Świata.
Czy Fabio stanie po właściwej stronie? Czy Nidhoggrowi uda się zdobyć owoc? Aby znaleźć odpowiedzi na te i inne pytania, należy sięgnąć po książkę.
Muszę powiedzieć, że „Drzewo Idhun” jest dużo lepsza od swojej poprzedniczki. Autorka stworzyła dużo dokładniejsze opisy, a fabuła jest bardziej spójna. Jeżeli chodzi o akcję to rozwija się ona dość szybko i nie ma żadnych przestojów wypełnionych nudnymi opisami.
Żałuję tylko, że autorka nie zmieniła charakteru głównej bohaterki. Sofia nadal pozostaje irytującym mazgajem, który w każdej sytuacji znajdzie pretekst do użalania się nad sobą, nawet wtedy gdy zdaje sobie sprawę, iż zakochała się w Fabiu. Jedyną postacią, której charakter uległ złagodzeniu jest Lidja. Przestała być wywyższającą się despotką i ukazała swoją wrażliwszą stronę.
Ogólnie książkę czyta się bardzo przyjemnie i szybko, a to za sprawą niewyszukanego języka jakim posługiwała się autorka w czasie tworzenia powieści. Jeżeli chodzi o tłumaczenie to można doszukać się w tekście paru literówek, które na szczęście nie utrudniają zrozumienia sensu zdania.
Muszę przyznać, że zakończenie trochę mnie zaskoczyło. Autorka posłużyła się doskonałym fortelem, zapewniającym jej, że czytelnik na pewno sięgnie po ostatnia część trylogii, ponieważ „Drzewo Idhun”
pozostawia po sobie spory niedosyt. Ja sięgnę po kolejny tom jak najszybciej się da.