Mam kompletną pustkę w głowie. Zupełnie nie wiem od czego zacząć, na czym się skupić, co opisać, a co przemilczeć. Tyle w tej książce samotności, pustki, żalu, miłości, nienawiści, obojętności; tyle wspomnień i luźnych myśli. Myśli, które krążyły w głowie autora zapewne od czasu opuszczenia rodzinnego kraju. Narrator i główny bohater w jednym stara się opowiedzieć kim była i co przeżyła jego matka, próbuje zmierzyć się przeszłością, która snuje się za nim jak cień i której nie ma zamiaru porzucić, bo to ona daje mu siłę i powód do tego, by żyć. Sam, w tłumie obcych sobie Kanadyjczyków zdających się mówić słowem i gestem "No tak, wy - Europejczycy...".
Urodzony tuż po II wojnie światowej, główny bohater wyrasta w domu pełnym strachu przed tym, co było i przed tym, że TO wróci. Kochająca lecz twardo stąpająca do ziemi matka (narrator, co ciekawe, nigdy nie mówi o niej "mama") uczy go jak istnieć w świecie, w którym nie można już nikomu ufać i trzeba twardo walczyć o swoje. Lecz w końcu i ona odchodzi. Gdy pozostaje mu jedynie pusty dom i wojna domowa wokoło, postanawia opuścić rodzinne strony i odgrodzić się od nich oceanem. Tylko czy aby na pewno mu się to udało...?
Krótka powieść z jednym zaledwie akapitem to próba sklejenia wszystkiego, co pojawia się w myślach autora. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, poszczególne fakty łączą się ze sobą mimo braku spójności. Nagrane na taśmach magnetofonowych wypowiedzi matki narrator próbuje złożyć w całość i na ich podstawie stworzyć powieść biograficzną. Jednak twierdzi niezmiennie, że nie potrafi pisać. I rzeczywiście, ma się wrażenie totalnego chaosu i braku jakiejkolwiek koncepcji na powstanie książki. Ale to tylko złudzenie, bowiem poszczególne zdania wyrażały więcej niż cała historia. Właśnie - w tej powieści nie liczy się wątek, całość, lecz pojedyncze myśli. Z nich właśnie należy czerpać emocje i do nich przywiązywać największą wagę.
Bardzo żałuję, że nie mogłam przeczytać "Mamidła" jednym tchem. Gdy już oderwałam się od czytania, nie miałam ochoty wracać. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Być może bałam się ponownego wciągnięcia w tę dziwną relację między mną a narratorem, uwikłania w sieć dziwnych i niemożliwych do opisania emocji. Nie wiem. Lecz gdy tylko zmuszałam się do przeczytania nowego zdania - magia powracała. I trwa do tej pory. Mimo, że nie potrafię napisać o czym była ta historia, to jednak wciąż czuję niepokój i potrzebę ciągłego rozmyślania nad tym, co przekazał mi autor.
Nie sądzę, by ta proza trafiła do każdego. Z początku sama wątpiłam w szczęśliwe zakończenie mojej przygody z Davidem Albaharim. Mimo wszystko sądzę, że każdy powinien podjąć wyzwanie i zmierzyć się z tym, co zawarte jest między myślą, czynem oraz ich konsekwencjami. POLECAM. Po prostu.