Postanowiłam napisać parę słów o tej książce, bo gdy po raz pierwszy zobaczyłam ten tytuł, to ogarnął mnie pusty śmiech. Coach od fitnessu twarzy? Naprawdę? FACEFITNESS?! Dokąd ten świat zmierza….
No ale dobra, nie takie rzeczy się widziało. Uznałam więc, że teoretycznie, z racji wieku, jestem grupą docelową tej pozycji, więc mogę się z nią zmierzyć. Poza tym ostatnie stresy odznaczyły się na moim znękanym obliczu siatką zmarszczek, a permanentne zmęczenie wcale niemłodej mamy, dodatkowo je zwiotczyło. Jeśli więc jest jakoś sposób na to, by pobudzić tę moją twarz nieco do życia, zanim spłynie mi z czaszki niczym roztopione masło, to może akurat znajdę go w tej książce?
Muszę się wam przyznać, że to co znalazłam w Facefitnessie Kateryny Atamanowej z jednej strony mnie nie zaskoczyło: diagnozy, terapie, ćwiczenia, masaże, ale z drugiej totalnie wyrwało mnie z butów. I to dosłownie! Wiecie, że na wygląd naszej twarzy ma nawet wpływ kondycja naszych stóp i typ butów jakie nosimy? Trenerka sporo pisze także o mięśniach brzucha, właściwej postawie – bo „proste plecy to gładkie czoło” – a nawet o prawidłowym przełykaniu (tak, to też robimy źle). W tym koytekście zbytnio nie zaskakuje już informacja o tym, że zaciskanie zębów ma wpływ na owal twarzy….
Ogólnie wynika z tego wszystkiego tyle, że twarz można wytrenować tak samo jak i resztę ciała. W sumie oczywiste, ale ktoś musiał mi o tym wprost powiedzieć, żeby to do mnie w końcu dotarło. Niestety samo czytanie o zapobieganiu wdowim garbom, wyciągniętym szyjom, podwójnym podbródkom i opadającym powiekom sprawiło, że oblały mnie siódme poty. Trochę też zniechęciły mnie standardowe rady, których od dawna nie potrafię wprowadzić w życie, o tym, że trzeba unikać stresów (taaaaa), wyeliminować z diety alkohol i cukier (ale ja kocham lody i żelki!) i się konkretnie wysypiać (to akurat bardzo bym chciała, ale doba jest za krótka).
Jeśli macie wystarczająco dużo samozaparcia żeby regularnie o siebie zadbać i chcielibyście trochę powojować z odznaczającym się na waszych twarzach upływem czasu, to jak najbardziej możecie podjąć się wyzwania facefitnessu. Bo autorka wie co mówi. Podobało mi się np. to, że zróżnicowała ćwiczenia i ich intensywność ze względu na typ cery. Zwróciła też naszą uwagę na to, że lepiej działać niż oszukiwać się filtrami na zdjęciach. I tutaj pełna zgoda. Jeśli nie będziemy szczerzy sami z sobą, to po co w ogóle to wszystko?
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że jest coś czym Kateryna Atamanowa zaimponowała mi bardziej niż facefitnessem: porzuciła dwa doktoraty, oba tuż przed obroną. Pierwszy na Ukaranie, gdy postanowiła wyjechać do Polski. Drugi, gdy pracując już na uczelni zrozumiała, że woli być fotomodelką. Odkryła w porę, że żyje dla siebie, nie dla innych i nie musi spełniać niczyich oczekiwań. To jest jak dla mnie prawdziwa moc tej książki: rób to co kochasz i lubisz. Napisz nawet o tym książkę – innym nic do tego.
Ogólnie mówiąc, to przystępna, lekka lektura, ale wbrew temu co próbuje nam trenerka wytłumaczyć, jest ona skierowana głównie do osób, które dysponują jakąkolwiek ilością wolnego czasu.