Powstanie Warszawskie to temat, który dzieli Polaków na dwa obozy. W pierwszym z nich znajdują się osoby, które uważają, iż poległym obrońcom miasta należy się pamięć, cześć i szacunek. Pomimo wielkich strat poniesionych zarówno w setkach istnień, jak i zniszczeniu budowli zdobiących ulice stolicy, dokonali czegoś wielkiego, starali się odzyskać wolność, usunąć okrutnego okupanta, zlikwidować strach i szerzącą się niemoc narodu polskiego. Choć w porównaniu do sił wroga, była ich zaledwie garstka, nie posiadali dużego zaopatrzenia w broń i środki sanitarne, to towarzyszyła im niezłomna odwaga i determinacja, solidarność załogi, braterska lojalność i miłość do kraju, marzenie o wolnej Polsce, – czyli wszystko to, co skutecznie tłamsił komunizm, czyniąc z wielkich bohaterów, niecnych zbrodniarzy, agentów i wrogów wprowadzonego tuż po wojnie ustroju.
W drugim obozie znajdują się ludzie głoszący, iż powstańcy byli młodymi zapaleńcami, którzy przyczynili się jedynie do śmierci i zniszczeń. Ich działania nie były podyktowane rozumem, lecz brawurą, chęcią pokazania się światu, nierealnymi mrzonkami o własnej niezniszczalności, próbą zwrócenia na siebie uwagi. Mocne słowa, szczególnie wydają sie być bez pokrycia, gdy wygłasza je pseudo profesorek całe życie siedzący w ciepłym domku, który z nudów lubi, to i owo naskrobać na pięknej papeterii, napisać górnolotną pracę o wielkości rozwagi nad odwagą, albo szczyl, który możliwe, że całkiem szczęśliwie (ja tego przywileju niestety nie miałam) zasłyszał, co nieco na lekcjach historii, może nawet przeczytał w Internecie artykuł, obejrzał film. Teraz wychodzi do znajomych popijać browara, może złapie, jakiś przypał i będzie wiać przed strażą miejską. Jednakże o osobach, które całą energię poświęcały na odzyskanie wolności, a potem na odbudowę kraju, potrafi powiedzieć, że zrobili głupotę.
Prawda jest taka, że aby stanąć po którejkolwiek stronie (trudno pozostać neutralnym) trzeba oprócz zwrócenia uwagi na fakty, starać się zrozumieć, co obrońcy Warszawy czuli, z czym się borykali, jaka niemoc musiała ich ogarniać z każdym wywozem do obozów zagłady, łapanką, kolejnym straconym członkiem rodziny. Sprawa trudna, jak na dzisiejsze czasy wygody, gdzie o walkach zbrojnych dowiadujemy się z telewizji, to i owo kamuflującej, gdzie nie widać ludzi, którzy muszą znosić katorgę zniewolenia i dyktatury, (bo przecież, co nas to obchodzi, przecież to tak daleko. Kiedyś było całkiem blisko, w samym sercu kraju.) gdzie w Internecie śmiało można być anonimowym znawcom. Strasznie mnie irytują tacy śmiałkowie, nieraz i łezka wściekłości zakręci się w oku.
Dobrą okazją do poznania losów powstańców warszawskich, niemal z pierwszej ręki jest „Zośkowiec” Jarosława Wróblewskiego. Autor odgrywa w niej rolę cichego pomocnika uzupełniającego informacje, jakimi dzieli się z nami Henryk Kończykowski, ps. „Halicz”. Bohater książki to jeden z ostatnich żyjących żołnierzy Batalionu AK „Zośka”.
Na początek zostajemy wprowadzeni w realia przedwojennej Polski. Dookoła ruch, życie kwitnie, piękna pogoda wydaje się nie mieć końca, liczne podróże, jakie pan Kończykowski odbywa z rodziną, utwierdzają w przekonaniu, że było cudnie i radośnie. Wieś dawała bogate plony, miasto tętniło pomysłami na rozwój, Polska szybkimi krokami zbliżała się do gospodarczego sukcesu. bogatszych państw.
Nadchodzi rok 1939. Henryk ma rozpocząć naukę w gimnazjum. Wszystkie plany niszczą wchodzący na polskie ziemie Niemcy. Od tej pory rozpoczyna się walka podziemna, która pomału obmyśla, jak pokrzyżować szyki okupantowi i szybko się go pozbyć. Jak wiemy nie było to ani łatwe, ani dynamiczne przedsięwzięcie. Gdy hitlerowcy myślą, że na dobre rozpanoszyli się po naszym kraju i nikt im nie podskoczy, dochodzi do Powstania Warszawskiego. O jego losach byli informowani obywatele Anglii, ZSRS i innych krajów jednakże nikt nie przybył z pomocą, na którą młodzi żołnierze tak bardzo liczyli. Rosjanie spokojnie czekali, aż powstańcy oczyszczą im drogę, gwarantującą spokojne objęcie władzy, jak się okazało na dużo dłużej niż naziści.
Liczne straty, śmierć wielu przyjaciół, odniesione rany, wszystko to zostaje nagrodzone prześladowaniami ze strony władz komunistycznych, które skutecznie wielkich bohaterów sprowadzają do rangi oprawców.
To wszystko do naszej informacji podaje Henryk Kończykowski. Liczne ilustracje, wspomnienia innych żołnierzy, dzienniki i duch bohaterskich czasów sprawiają, iż tę książkę naprawdę warto przeczytać. Nie tylko dla samej wiedzy. Dla mnie jest to też nośnik wielu emocji: obawy przed tym, co przyniesie następny dzień, radości, gdy wszystko idzie ku dobremu, przywiązania i bezgranicznej lojalności w stosunku do rodziny i członków batalionu, poczucia straty w chwili, kiedy wszyscy odchodzą, niezrozumienia, w stosunku do tego, co przyszło po wojnie, w końcu ciągła mobilizacja do działania – bo skoro Niemców się pozbyliśmy, to z Rosjanami też jakoś pójdzie, prawda? Niestety, komuniści byli bardziej przebiegli niż hitlerowcy – wykorzystali jednego rodaka przeciwko drugiemu. Jedyne, czego w tym wszystkim nie ujrzymy to żal i zniechęcenie. Pomimo wielu porażek żołnierze się nie poddają. Sen o wolnym kraju jest dla nich sprawą priorytetową.
Czy dziś Polak potrafiłby tak bronić swojego kraju? Czy widziałby w tym celowość? Czy patriotyzm wciąż jest w nas? Trudno powiedzieć. Zośkowcy oraz członkowie innych zgrupowań działających przeciwko okupantowi, niemal wyssali go z mlekiem matki. W szkole również był szeroko propagowany. Dzisiaj nauka miłości do narodu ogranicza się do apeli na 11 Listopada i 3 Maja. Szkoda, bo zapał, którym byli napędzani obrońcy Warszawy, brał się właśnie z uczuć do narodu.
Lektura wciągnie was na parę godzin, przystępny język sprawi, iż nie będziecie nią rzucać po kątach, ale spokojnie dotrwacie do końca. Ilustracje unaocznią obraz Warszawy taką, jaką była za czasów przedwojennej świetności, wojennej zawieruchy i powojennego zniszczenia.
Nawet, jeżeli nie jesteście miłośnikami historii, gorąco polecam wam „Zośkowca”. O pewnych faktach po prostu warto wiedzieć, dla samego siebie, dla pamięci o walczących, która jest dla nich najlepszym pomnikiem.