Mało brakowało, a lektura najnowszej powieści Moniki B. Janowskiej by mnie zwyczajnie ominęła. Wybaczcie, ale daruję Wam szczegóły niezbyt chwalebnego zdarzenia z książką w roli głównej, którego sama byłam sprawczynią. Grunt, że historię przeczytałam. Z twórczością Moniki B. Janowskiej zetknęłam się już wcześniej, czytając „Czwarty pokój” i wówczas ubawiłam się świetnie. Nie będę ukrywać, że podobnie było i tym razem.
W „Mało brakowało” prym wiodą dwie kobiety. Każda oryginał w swoim rodzaju. (A może oryginałka? Bo teraz bezrefleksyjna moda na feminatywy panuje.) Magda, lat 40, matka studiujących bliźniaków, rozwódka, wspólniczka w firmie budowlanej, a jej pasją, którą praktykuje z niemałym oddaniem, jest… hydraulika. Ot, typowo kobiece zajęcie skwitowaliby z sarkazmem niektórzy. Cierpi na swoistą przypadłość, a mianowicie w stresujących sytuacjach popada w werbalny stupor, czyli mowa dosłownie odmawia jej posłuszeństwa. Blanka, lat 33, mężatka, pracuje w biurze. Ma zadziwiającą umiejętność wplątywania się w tarapaty, czyli pojawiania się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. (Czasami przydarzają jej się także samoistne niefortunne zbiegi okoliczności.) Jeszcze jedna istotna kwestia. Blanka jest BLONDYNKĄ. Jak się domyślacie, los zetknie kobiety ze sobą. Lecz do pełni beletrystycznego obrazu brakuje nam nadal kilku szczegółów. Dodatkowo z tła wyziera postać babki Władysławy i jej tajemnicza historia. Najpierw przebija się nieco nieśmiało z czasem częściej i na tyle zdecydowanie, że aż do nieboszczyków włącznie.
Jak już wspomniałam, oba beletrystyczne spotkania z autorką sprawiły mi sporo przyjemności. Monika B. Janowska pisze pogodnie, pisze ciepło, pisze z optymizmem, i pisze tak, że nawet najczarniejsza literacka fikcja nie ma najmniejszych szans, by przybić ją lub (nie daj Boże) czytelnika choćby odrobiną smutku czy przygnębienia. Zastanawiam się, gdzie tkwi przyczyna czy praźródło jej podejścia i sposobu postrzegania życia. I tak sobie wykoncypowałam, że… to musi być Legnica! Fenomem optymizmu Janowskiej ukryty został w murach, zabytkach, w atmosferze miasta ze swoją pogmatwaną historią. Bo nie wiem, czy wiecie, ale akcja znowu toczy się w Legnicy. (Chyba się w końcu tam wybiorę, by poznać ten gród osobiście i „obwędrować” go turystycznie.)
Bohaterki Janowskiej są każda na swój sposób wyjątkowa. Autorka przydaje im cechy, które zwyczajowo mogłyby kojarzyć się negatywnie. Bo taka „blondyńskość” a’la Janowska na przykład, toć przecie stereotypowo głupota na dwóch nogach krocząca (zgrabnych wprawdzie, ale mimo to wciąż głupota). A tu po dłuższym obcowaniu z bohaterką okazuje się, że przyłapujemy się na pytaniu, a może by tak przyjąć „blondyński” styl życia, czyli beztroski i bezstresowy. Czy to takie złe, że gdy zewsząd w codziennym życiu napastują nas a to przykrości, a to nieprzyjemności, a to niepowodzenia albo – co gorsza – banalny pech, żyć sobie z uśmiechem na ustach, wyznając prostą filozofię życiową „Trzeba myśleć racjonalnie”? Nie, blondynka Janowskiej, nie jest wolna od niepowodzeń, nie myślcie sobie, wręcz przeciwnie, przytrafia jej się niewiarygodna wprost seria nieszczęść, ale ona ma swoje „blondyńskie” credo, które – o zgrozo (!) – okazuje się przynosić efekty. Więc jaki z tego wniosek? Ja po zakończeniu lektury postawiłam sobie następujący cel: będę ćwiczyć i sukcesywnie wdrażać „blondyński” styl życia, ergo – wbrew wszelkim przeszkodom lub oczekiwaniom innych zostanę blondynką i nie mam tu na myśli koloru włosów.
Druga z osobliwych bohaterek została z kolei wyposażona w męskie atrybuty. Jest – ku wielkiej sromocie matki – hy-drau-li-kiem! Umorusana brodzi w odmętach brudnych odpływów, pracuje w środowisku budowlańców zdominowanym przez mężczyzn, nie myśli o malowaniu pazurków a wizyty u kosmetyczki nie stanowią dla niej priorytetu. Jakże więc taki nijaki wytwór lub może trafniej wytwór o zaburzonym podejściu do kobiecości może okazać się atrakcyjny dla płci przeciwnej??? Janowska na wszystko ma sposób i radę.
W „Mało brakowało” pierwszoplanowa akcja nabrzmiewa sekwencją zabawnych perypetii, w tle jednak (by nie było tak zupełnie beztrosko) Janowska prokuruje serię zdarzeń o podtekście co najmniej przestępczym, które niezauważone przez bohaterów finalnie będą miały wpływ na ich losy. Jak w typowej komedii zagrożeń. Szykujcie się więc, bo będzie się sporo działo, a autorka do samego końca nie pozwoli czytelnikowi odpocząć. Nie tylko od samych przygód głównych postaci, lecz także od rodzajów humoru, które przebijają z kart opowieści (od lekkich i bystrych spostrzeżeń po nieco rubaszny, a nawet budowlano toporny żart). Bo z jej bohaterami nie sposób płakać czy się martwić. Autorka zawsze znajduje wyjście, zawsze jest (choćby nikłe, lecz jednak) światełko w tunelu.
PS. Pytanie do starszych czytelników. Pamiętacie film Rogera Vadima „I Bóg stworzył kobietę” z Brigitte Bardot? Nie, to nie jest pytanie o seksapil aktorki. Ale tak sobie pomyślałam, że może i Bóg stworzył kobietę, lecz to jednak Janowska stworzyła blondynkę!