Do niedawna „Toksyczna miłość” zajmowała u mnie pierwsze miejsce w plebiscycie na najgorszą książkę tego roku. Nie spodziewałam się, że znajdzie się konkurent i będzie jeszcze gorszy. I jak lubię i szanuję autorkę, tak „Diabeł” … to jakieś nieporozumienie :(
Ta recenzja zawiera spojlery, bowiem bez nich nie umiem przekazać Wam „cudowności” tej książki….
Anna postanawia zrobić sobie wakacje życia – wylatuje, ale nie dolatuje na miejsce docelowe… ale to nie znaczy, że z tego powodu płacze… o nie! Porwanie przez przystojnego mężczyznę ze świetnym ciałem, hacjendą, stadniną i innymi bajerami – przecież to jest o niebo lepsze! Czemu piszę o tym w superlatywach? Bo bohaterce nie w głowie dociekanie co, gdzie, dlaczego – tylko zachowuje się dokładnie jakby to było all inclusive, a nie porwanie! Anna według autorki przy wzroście 1,65 i wadze 60 kg to osoba puszysta – nie słyszałam o większym absurdzie! Idąc tym tokiem myślenia – ja mogę ubiegać się o miano godzili! I to już na wstępie mocno mnie zastanowiło, ale przymknęłam oko ( co nie znaczy, że do teraz nie siedzi mi to w głowie). Im dalej tym było coraz gorzej. Anna dostaje nowe ciuchy, które jak za pierwszym razem były za małe, tak już kolejne leżały na niej idealnie! Drogie perfumy w łazience aż prosiły się o używanie, gosposia ( która jak dla mnie znała się na wszystkim – od gotowania po uzdrawianie, a nawet znała się na sprawach ginekologicznych! ) to człowiek skarb. Stadnina z pięknymi końmi, bohaterki nikt nie pilnował ( bo ten co miał ją pilnować to zapewne miał ciekawsze rzeczy do roboty… chociaż jak tak pomyśle, po co on jej skoro jej nie w głowie były ucieczki) – no czy nie skorzystalibyście z takich dobrodziejstw?
Główna bohaterka miała milion przemyśleń, a każde gorsze od poprzedniego. Niby kobieta ma 39 lat, a myślenie i zachowanie nastolatki, no bo przecież jak już zapłaciła za wakacje, to jakiekolwiek by nie były – czy to porwanie czy nie – będzie korzystać na całego….
No i zjawia się on! Diabeł we własnej osobie! Osoba, której wszyscy się bali, robił co chciał, gdzie chciał, był panem życia i śmierci! I teraz zapytam – czy rzeczywiście taki był?? Jak dla mnie Raul (vel Diabeł) to osoba mocno zaburzona, jego wahania nastrojów można porównać do kobiety ciężarnej.
W jednym momencie chciał pokazać jaki on jest hardy i groźny, a za chwile rozczulał się jak małe dziecko… najpierw Annę sprał szpicrutą, a za chwile miał z tego powodu wyrzuty sumienia, łamane przez kolejne wybuchy gniewu i rzucane ostrzeżeń, że zasłużyła i ma się słuchać, bo znowu dostanie. A wiecie co wtedy Anna robi? – przed dwa dni się go boi, a później już jej przechodzi i znowu pokazuję jaka ona jest pewna siebie. To samo po gwałcie – trzy dni przeżywała! Na czwarty Diabeł zasnął na fotelu, a jej było go żal i przykryła go kocem…
W ogóle przez całą książkę główna bohaterka jest non stop zmęczona i co chwile śpi. A jak wstawała to myślała w sumie o niczym. Nie wiem co gorsze…Chociaż jak spała to wtedy Diabeł mógł się do niej poprzytulać :P Chemii między bohaterami nie wyczułam wcale! Oni w ogóle ze sobą nie rozmawiali, nie poznawali się, kompletnie nic – a on jej później mówi, że żyć bez niej nie może! WoW – moja głowa eksplodowała! Uwierzycie jak Wam powiem, że momentami zastanawiałam się co on w niej widzi? Poważnie! A zakończenie! No takie rzeczy tam się dzieją, że mózg topnieje!
Gdzie te emocje, które towarzyszyły innym czytelniczkom podczas czytania?? Gdzie ten magnetyzm między bohaterami? I gdzie Ci dojrzali bohaterowie? Może ja czytałam inną książkę? Wiele od książek nie wymagam, ale absurdy, momentami brak ładu i składu, totalnie mnie odrzuca. Już od pierwszych stron ciężko było mi się wkręcić w styl pisania autorki, owszem widać, że słownictwo jest „dojrzałe” ale momentami szyk zdań powodował, że musiałam czytać coś jeszcze raz, bo nie wiedziałam, o co chodzi. 5 dni – tyle ją czytałam…. 7 dni – tyle czasu mam kaca książkowego od momentu skończenia jej…
Czuję się kompletnie rozczarowana tą książką, tym bardziej, że po wszystkich zachwytach spodziewałam się o wiele lepszej lektury. A to co dostałam…no cóż….coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że w niektóre recenzje nie warto wierzyć – i ja rozumiem, że każdy może mieć swoje zdanie i ja to szanuję! Ale niektórych rzeczy nie zrozumiem…