Lubię kryminały, choć nie zawsze tak było. Kiedyś, gdy słyszałam, że ktoś czyta kryminał krzywiłam się niemiłosiernie. Jak to w ogóle można czytać? Kogo może interesować to, dlaczego ktoś kogoś zabił i w jaki sposób? Zabił to zabił i koniec pieśni. Potem postanowiłam spróbować i okazało się, że kryminały wcale nie są nudne i naszpikowane przemądrzałymi detektywami, którzy od razu wiedzą, co i jak. Z czasem też zaczęłam podziwiać autorów tych wszystkich historii. Za co? Za to, że potrafią upleść ze słów tak misterne opowieści. Kiedy w moje ręce trafił „Krwawy blues” bardzo się ucieszyłam, że będę mogła wgryźć się w nową historię kryminalną, a fakt, że książka nawiązuje do biografii autora powieści jeszcze bardziej podsyciła mój apetyt na „Krwawy blues:.
Głównym bohaterem powieści Carlotta jest Marco Buratti – były więzień, który obecnie pracuje, jako detektyw bez licencji. Pewnego dnia zgłasza się do niego Barbara Foscarini, adwokat oskarżonego o morderstwo i skazanego na osiemnaście lat więzienia niejakiego Alberta Magagnina, który zniknął podczas przepustki. Nikt nie ma pojęcia, gdzie mógł zniknąć i co się z nim dzieje. Buratti przyjmuje zlecenie i rozpoczyna swoje prywatne śledztwo. Trafia na ślad Alberta, ale na drodze do skazanego, zresztą niesłusznie, Marco znajduje rozkładające się zwłoki kobiety, która zasiadała na ławie przysięgłych podczas procesu Magagnina. Tak, wszystko jasne, kto zabił i dlaczego, jednak Buratti przeglądając protokół z miejsca zbrodni dostrzega pewne nieścisłości. Wraz z przyjacielem postanawia dalej brnąć w sprawę zleconą przez Foscarini. To, co odkrył zaskoczyło nawet mnie, a jak wiecie, mnie łatwo zaskoczyć się nie da.
Nie ukrywam, że kryminał mnie wciągnął, mimo, że jest on bardzo oszczędny w opisy miejsc i zdarzeń. Chociaż opis zwłok totalnie rozstroił mój wrażliwy żołądek. Po raz setny powtórzę, bycie wrażliwcem jest straszne, szczególnie podczas czytania książek, w których występują hektolitry krwi, rozkładające się zwłoki i walające się po podłodze flaki.
Autor zdecydowanie skupił się na dialogach, które są niezwykle klarowne. Nie ma tu miejsca na owijanie w bawełnę. Carlotto wykłada czytelnikowi, że się tak kolokwialnie wyrażę, kawę na ławę, ale nie od razu, małymi kroczkami. Akcja nie porywa, to muszę przyznać, ale nie sposób oderwać się od książki choćby na chwilę, dlatego też, przeczytanie „Krwawego bluesa” zajęło mi w sumie kilka godzin.
Tak jak już wspomniałam, nie ma tutaj miejsca na delikatność. Zamiast tego autor pokazuje nam brutalność włoskich mafiosów, którzy mają za nic ludzkie życie i skazują niewygodnych świadków na śmierć.
W całej powieści nie znalazłam żadnego pozytywnego bohatera. Nawet Marco ma coś na sumieniu, ale chyba na tym polega kryminał nor. Nigdy nie spotkałam się z takim określeniem czy też typem kryminału, a przecież powinnam, skoro zawodowo zajmuję się literaturą. Autor zadbał także o klimat, który jest mroczny, wypełniony narkotykami, licznymi porachunkami i ciemnymi sprawkami włoskich elit. „Krwawy blues” jest o tyle powieścią ciekawą o ile mężczyzna, który ją napisał sam kiedyś należał do tego brudnego, podejrzanego światka i zna go niemalże od podszewki. W swojej powieści niejednokrotnie demaskuje włoską rzeczywistość, która wcale nie jest tak beztroska jak można by było przypuszczać.
Co jeszcze mogę napisać? Powiem wam, że „Krwawy blues” to idealna książka na długi zimowy wieczór, jeśli ktoś lubi niedługie, ale intensywne śledztwa zakończone mrocznym finałem.