"Jesteś księżniczką (...) I jesteś dla nas zbyt ważna, by ryzykować Twoje życie."
Ostatnie dni upłynęły mi na przyjemnym relaksie z druga częścią "Królewny", stanowiącej kontynuację popularnej ostatnio serii "Rodzina Monet" Weroniki Anny Marczak. Przyznam, że ta książka naprawdę mnie odprężyła, a jednocześnie tak mocno wciągnęła w swój świat, że nie mogłam oderwać się od lektury. Nieustannie zastanawiam się nad fenomenem tych powieści i wciąż nie potrafię jednoznacznie stwierdzić na czym on polega. W czasie czytanie nasunęło mi się skojarzenie z Harrym Potterem, oczywiście, obie serie wpisują się w całkowicie odmienne gatunki literackie i podobieństwo, które mam ma myśli jest bardzo nikłe, polega raczej na ulotnym wrażeniu, niż na rzeczywistym paralelizmie.
"Wspaniałe było to, jak swobodnie czułam się w towarzystwie rodziny."
Po dramatycznym finale pierwszej części "Krolewny" akcja wyraźnie zwalnia. Choć bracia Monet robią wszystko, by znaleźć sprawcę odpowiedzialnego za końcowy incydent, to my jako czytelnicy, niewiele o tym wiemy. Obserwujemy świat oczami Hailie, która wciąż pozostaje odcięta od brutalnego świata swych braci. Po niedawnych wydarzeniach dziewczyna zostaje zobligowana do indywidualnego nauczania i permanentnego pobytu w domu. Miłą odmianę stanowi dla niej wycieczka na Wyspy Kanaryjskie, gdzie po raz kolejny ma spotkać się z ważną dla niej osobą. Choć została ona ujawniona już w poprzedniej części, nie chcę tu teraz o tym pisać, żeby nie popsuć Wam zabawy 😉
"Moi bracia są jak mgła, która opada na wszystko i wszystkich wokół."
Akcja spowalnia na długi czas, by dostarczyć czytelnikowi innych, równie ważnych doznań. Widzimy jak Hailie coraz lepiej radzi sobie w nowej dla niej sytuacji, jak stara się postawić na swoim i przesunąć narzucone jej przez braci granice. Przyznam, że nie zawsze wychodzi jej to tak, jak trzeba. Często się potyka, co zresztą jest naturalną cechą nastolatków, którzy zdobywają doświadczenia właśnie dzięki osobistym przeżyciom. Mimo swoich szesnastu lat Hailie sprawia wrażenie całkowicie niewinnej, nieuświadomionej dziewczynki, która ze zdumieniem otwiera oczy na widok calującej się pary.
"W końcu to nasza Hailie, nie? (...) Swoich genów nie oszukasz."
Ogromnie podoba mi się, że cała seria "Rodzina Monet" nie została osadzona wyłącznie na osi nastoletniej miłości. Dużo ważniejsze są tu przeżycia Hailie związane ze zmianą jej życia, z poznaniem rodziny, o której wcześniej nie miała pojęcia. Choć dzięki temu odkryciu dziewczyna nie musi tułać się po domach dziecka, to jednak wytworzenie się braterskiej więzi między nią i młodymi mężczyznami wymaga trochę czasu. Na podstawie zachowania bohaterki autorka wskazuje właściwe postępowanie, które może stanowić cenną wskazówkę dla zdezorientowanej, szukającej wzorców współczesnej młodzieży.
"Bracia. Monet. Są. Wszędzie."
Po długiej chwili spokoju już w końcowych partiach książki następuje zagęszczenie akcji, kiedy to Hailie pokazuje na co ją naprawdę stać. I choć to dziewczyna niewinna niczym nieskażony kwiat, to przebywanie z braćmi czegoś jej nauczyło. Dzięki nim, Hailie z maleńkiej dziewczynki staje się kobietą, która potrafi o siebie zadbać.
Jak dla mnie ta seria jest rewelacyjna!
Polecam!
Moja ocena 9/10.