Pamiętacie Bractwo Czarnego Sztyletu? Ja raczej nie będę w stanie ich zapomnieć. Po „Mrocznym kochanku” przyszedł czas na drugi tom fascynującej sagi, która wyszła spod pióra pani Ward. Mówię oczywiście o „Ofierze krwi”.
Bohaterem tej części jest Rankhor, jeden z braci. Przydomek „Hollywood” nie wziął się z nikąd. Wampir oszałamia bowiem wyglądem i każda kobieta chciałaby go mieć. Jego życie nie jest jednak idealne. Naraził się kiedyś Pani Kronik, która nałożyła na niego przerażającą klątwe. Otóż Rankhor nosi w sobie bestię budzącą się do życia w momencie, gdy wampir nie potrafi stłumić w sobie energii. Jej pojawienie się niesie za sobą jedynie kłopoty, a każdy, kto pojawi się na jej drodze staje się potencjalną ofiarą. Są dwa sposoby na tłumienie jej – przemoc lub seks. Z tego też powodu Rankhor często przesiaduje w klubach, licząc na dobrą bójkę lub kolejną panienkę.
Mary Luce to ciężko chora kobieta, która stara się pomagać niedoszłym samobójcom. Otrzymuje dziwne telefony, głuche telefony. Pewnego razu poznaje jego autora – Johna. Okazuje się, że chłopak nie mówi, ale mimo wszystko chciał ją poznać. Mary zaprasza go do siebie i porozumiewają się w języku migowym. Jak się okazuje później, chłopak jest w trakcie przemiany w wampira i potrzebuje znaleźć się w otoczeniu jemu podobnych. Sąsiadka i przyjaciółka Mary, Bella, zabiera ich do Bractwa. To właśnie tutaj krzyżują się losy Rankhora i Mary.
Rankhor osłabiony po uwolnieniu się bestii, tuła się po domu, reagując jedynie na dźwięki i węch. Melodyjny głos Mary sprawia, że nie może oprzeć się przed dotknięciem jej i słuchaniem, jak mówi. Dziwny magnetyzm wytwarza się między tą dwójką. Rankhor nie jest w stanie nazwać swoich uczuć, wie jednak, że chce znajdować się w pobliżu Mary. Jak to się skończy? Czy Mary poczuje coś do Rankhora? Czy jej choroba skończy się śmiertelnie? Czy Rankhor uwolni się kiedykolwiek od bestii?
Książka zrobiła na mnie wrażenie. Mimo że poczułam lekki niedosyt, uważam, że autorka trzyma poziom. I choć bardziej polubiłam część pierwszą, nie mogę powiedzieć, że druga była zła. Podobała mi się przemiana Rankhora z playboya w statecznego wampira. Miłość potrafi zmienić każdego, jak widać. Wojownik pełen pasji i energii od początku wzbudził we mnie sympatię. Bezpośredni choć wewnętrznie okaleczony przez klątwę, roztaczał wokół siebie tajemnicę, którą chciałam jak najszybciej zgłębić. Kibicowałam mu do końca, wierząc, że wszystko pójdzie po jego myśli.
Postać Mary jest jednak trochę bardziej zagmatwana. Zamknięta w sobie kobieta o niesamowicie zaniżonej samoocenie, nie potrafiąca zrozumieć zainteresowania jej osobą – ok, jestem w stanie to przełknąć. Nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że zbyt długo się opierała i grała potulną i niewinną istotę. Autorka chciała stworzyć dwubiegunowość – ogarnięty pożądaniem i miłością Rankhor naprzeciw spokojnej i opanowanej szarej myszce. Uważam jednak, że ów zabieg nie wyszedł zbyt dobrze, a sama Mary miejscami niesamowicie mnie irytowała.
Oprócz miłości, która niesie ze sobą cierpienia, znowu obserwujemy walkę Bractwa z Reduktorami, którzy posuwają się do coraz mroczniejszych czynów, byle tylko odnaleźć braci i ich zniszczyć. W książce nie zabrakło walk, rozlewu krwi oraz scen erotycznych. „Ofiara krwi” to fascynująca opowieść o sile przyjaźni, więzach łączących mocniej, niż więzy krwi oraz o miłości, która musi pokonać wiele przeszkód, by się spełnić. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Szczerze polecam!