Przez pierwsze 30 stron myślałam „WTF? Ze tez ktoś w ogóle wydał taką książkę….” A i dobrze, ze niewiele jest takich, pisanych przez współczesnych, jak w tym przypadku Konopielka Edwarda Redlińskiego. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością autora „Szczuropolaków” czy „Krfotoku”, jednak warto było przeżyć szok i przeczytać Konopielkę do samego końca.
Sam fakt, ze jest to „literatura chłopska”, nadaje jej oryginalności. Taplary to wioska, w której toczy się akcja, jak się okazuje, mimo zacofania jakie prezentuja bohaterowie, zycie toczy się w czasach niezbyt odległych, bo w trakcie elektryfikacji Polski. A zacofanie było tam ogromne, gwara (warto zauważyć ze całą książka pisana jest wiejskim językiem ponieważ narrator jest jednocześnie głównym bohaterem- taplarskim Kaziukiem), prostota myślenia, brak nie tylko prądu ale i większości maszyn jest spowodowana odcięciem wioski od świata przez bagniste tereny zasilane wodą z pobliskiej Narwi. Ludzie tutaj głęboko wierzą w Boga, jest On dla nich najważniejszy a życie i praca toczy się od jednego święta do następnego. Do tego dają wiarę wszelkim ludowym wierzeniom, jak na przykład temu o istnieniu tytułowej Konopielki. Jest to naga bardzo szczupła kobieta z jędrnymi, sterczącymi piersiami, której zadaniem jest pilnowanie, aby nikt nie niszczył lnu czy konopi, a jeśli takowy się zdarzy to dzięki Konopielce umrze ze śmiechu. Za karę złoczyńca będzie łaskotany wystającymi sutkami nagusa aż skona. Taką właśnie Konopielką jest Uczycielka, która swoim przybyciem wprowadziła wiele nowych akcentów do kaziukowej chaty, ale również sporo zamieszania w całej wsi. To ona, według mieszkańców, ściągnęła na ukochane bagna taplarow nieszczęście, ponieważ zostały w efekcie zmeliorowane, dzieci zaczęły się uczyc, że Ziemia jest okrągła a Kaziuk dowiedział się w koccu jak ma na nazwisko, że kobieta może dominowac podczas seksu, a ścinanie kosą aniżeli sierpem, dojrzałego zboża w trakcie żniw nie ściąga na człowieka kary boskiej.
Czytają Konopielkę uśmiałam się setnie, olaboga, a Redliński ukazał tu w najidealniej krzywym zwierciadle społeczność wiejską, bo nie ma co ukrywać, ze i dziś znajdzie się sporo opornych na zmiany. Orele, kaziuki czy dunaje oraz wszyscy ich sąsiedzi przypominają mi społeczność Amiszów, którzy uważają rozwój za grzech. Książka ukazuje kilka życiowych prawd np. o tym jak bardzo biomy się nowego albo tego co powiedzą czy pomyślą o nas inni, jednak wyrażone są w tak zabawny sposób, ze nie można do nich podchodzić ze złością.
Polecam wszystkim a szczególności mieszczuchom.