Pamiętacie historię Czerwonego Kapturka? Tę, w której Wilk poluje zarówno na dziewczynkę i jej babcię aby zaspokoić swój głód? Tak? A co powiedzielibyście na zupełnie alternatywną wersję tej opowieści i to jeszcze osadzoną w dystopijnej rzeczywistości. Jeżeli jesteście ciekawi co też mogłoby z tego wyjść, koniecznie powinniście sięgnąć po drugi tom Sagi księżycowej.
Scarlet Benoit mieszka i prowadzi gospodarstwo rolne razem ze swoją babcią. Niestety kobieta zaginęła, a właściwie to zniknęła, kilka tygodni temu. Jedyne co po niej zostało to wycięty chip identyfikacyjny. Od samego początku Scarlet robi wszystko aby odnaleźć babcię. Jednak policja szybko uznaje to za samobójstwo lub zwykłą ucieczkę z domu. Dziewczyna ma zamiar ponownie zmusić śledczych to zbadania tej sprawy, ale nie dociera na posterunek. Bowiem w dniu kiedy otrzymała komunikat o zamknięciu śledztwa, jej życie uległo całkowitej zmianie. Wszystko za sprawą tajemniczego Wilka, który nie tylko sporo wie na temat porywaczy jej babci, ale może ją także do nich doprowadzić. Wyruszają więc w podróż do Paryża, w którym… ich losy połączą się z losem Cinder.
Z początku miałam lekkie obawy czy książka przypadnie mi do gustu po tym jak główną bohaterką została inna postać. Bo to trzeba przyznać, w tym tomie to przygody i rozterki Scarlet wiodą główny prym w fabule. Na szczęście moje obawy okazały się całkowicie nie zasadne. Już od pierwszej strony, bez żadnych skrupułów, pozwoliłam autorce na zawładnięcie moją wyobraźnią i porwanie w podróż przez baśniowo – dystopijny świat Sagi księżycowej.
Pozostając nadal w temacie fabuły. Marissa Meyer nie pozostawiła niczego zwykłemu przypadkowi. W trakcie czytania doskonale widać, że każdy szczegół fabuły został doskonale przemyślany i rozplanowany. Dzięki temu wszystkie wątki doskonale ze sobą współgrają oraz uzupełniają się. Podobało mi się jak autorka poprowadziła motyw romansu. W tym tomie jest on znacznie lepiej rozbudowany, a mimo to autorka nie leci z nim na łeb na szyję jak to ma miejsce w innych powieściach młodzieżowych. Wszystko rozwija się powoli, delikatnie, po prostu tak aby czytelnik mógł się w tym wszystkim dokładnie połapać (kto? co? jak? dlaczego? I tym podobne). Fajne jest także to, że pisarka nie przesłodziła go, gdyby tak zrobiła to byłby on raczej nie naturalny ze względu na upór i siłę jaką emanują osobowości obu stron tego romansu.
Właśnie, jeżeli już o bohaterach mowa. To oprócz znanej nam już Cinder i Kaia oraz kilku innych poznanych w poprzednim tomie, Meyer poznaje nas z masą całkowicie nowych. Jednak mimo ich mnogości, każda z nich została „dopieszczona”, przy tworzeniu żadnej z nich pisarka nie poszła na łatwiznę i nie powieliła żadnego schematu osobowości. Każdy bohater ma swój indywidualny charakter, a co najważniejsze, żaden z nich nie pozbawiony jest wad. Co czyni ich jeszcze bardziej ludzkimi i bliższymi realizmu. Jednym słowem, autorka spisała się na medal.
Jedyne co z początku ciut mnie „uwierało” w tracie czytania, to ciągła zmiana perspektywy narracji, która pomimo trybu trzecioosobowego, skupiała się przede wszystkim na wydarzeniach rozgrywających się wokół Scarlet lub Cinder. Na szczęści zgrzyty szybko poszły w siną dal, a ja zrozumiałam, że w taki sposób autorka stara się zbudować odpowiednie napięcie, a także pobudzić ciekawość. Przyznaję, że ze mną udało się to w stu, a nawet dwustu procentach.
Ze Scarlet nie można się nudzić. Marissa Meyer potrafi zaskoczyć i to w najmniej spodziewanych momentach. Dosłownie bawi się z czytelnikiem „w kotka i myszkę” po przez podsuwanie nam coraz większej liczy informacji na temat jednego wątku, aby w momencie gdy nasza ciekawość osiąga maksymalny poziom przeskoczyć do zupełnie innej zagadki i zabawa rozpoczyna się ponownie.
Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o okładce, która naprawdę mnie zachwyca. Niby skromna, ale jak bardzo przyciąga wzrok. Zresztą to już chyba norma w oprawach powieści jakie serwuje nam wydawnictwo Egmont. Szkoda tylko, że na czarnym tle tak bardzo widać odbity każdy odcisk palca.
Podsumowując. Saga księżycowa. Scarlet to jak najbardziej godna kontynuacja pierwszego tomu. Doskonale widać w niej, że Marissa Meyer rozwinęła swój kunszt literacki dzięki czemu jej fani mogą cieszyć się jeszcze lepszą i bardziej wciągającą książką. Aż boje się pomyśleć (aby nie zapeszyć) co też będzie nas czekało w trzecim tomie.