Agnieszka ma trzydzieści pięć lat i można nazwać ją kobietą po przejściach. Jedyną jej pociechą i miłością jest dwunastoletnia córka Ela, do której dostęp skutecznie utrudnia ofiara losu w postaci męża i bezwzględni teściowie. Kobieta postanawia zmienić swoje dotychczasowe życie i wyprowadza się do Krakowa. Trafia do Instytutu, podarowanego w spadku przez babcię.
"Nie działają nam komórki. Nie ma Internetu. To nie jest żadna awaria, wypadek, zrządzenie losu. Zostaliśmy celowo uwięzieni.
Na ludzi, którzy nas zamknęli, mówimy: „Oni”. W pewnym sensie, tak się przedstawili. Kilka godzin temu znaleźliśmy porzuconą na wycieraczce wydartą z zeszytu kartkę w kratkę, na której ktoś nabazgrał krwistoczerwonym mazakiem: TO NASZE MIESZKANIE "[1]
Siedmioro młodych ludzi nagle znajduje się w sytuacji całkiem nietypowej. Prowadzą normalne życie, mniej lub bardziej rozrywkowych studentów, do czasu, aż pewnego dnia zauważają, że nie mogą wydostać się z własnego mieszkania. Winda nieczynna, droga do schodów zakratowana. Odcięci od świata, próbują dojść do sprawcy, próbują zrozumieć kto, po co i dlaczego.
Agnieszce towarzyszą także: Iga – koleżanka – barmanka, Weronika – uznawana za wariatkę dziewczyna, Sebastian – ochroniarz lokalu, w którym pracuje Agnieszka oraz Rumun – miłosna przygoda Agnieszki. Przypadkowo w Instytucie znajduje się również młoda para – Ania i Robert. Nikt z tej grupy nie ma pojęcia, co kryje się za „Nimi”, czego od nich chcą i jak to wszystko się skończy.
"Zastanawiam się, czy ktoś, kto robił napis, celowo podzielił go na cztery części:
NIE
WIERZ
YMY
WAM,
tak aby ostre końcówki liter w dwóch ostatnich członach, YMY i WAM, przypominały wyszczerzone w uśmiechu zęby. Ale nie potrzebuję napisu, aby wiedzieć, że Oni, kimkolwiek są, gdziekolwiek są, rechoczą, zwijają się ze śmiechu albo charczą, sapią spoceni z podniecenia, myśląc, co zrobimy dalej i w jaki nowy, barwny sposób Oni w ramach reakcji pokażą nam, jak bardzo jesteśmy bezradni"[2]
W miarę upływu czasu zaczynają w dziwnych okolicznościach znikać mieszkańcy, a także pojawiają się coraz gorsze utrudnienia. Zdezorientowana grupa z chwili na chwilę trudniej utrzymuje panowanie nad sobą, co tylko pogarsza ich sytuację, a także atmosferę, jaka między nimi panuje. Problemem okazuje się być także ich sąsiadka - pani Finkiel, której opustoszałe mieszkanie budzi grozę i wpływa na dalsze przygody bohaterów.
Autor prowadzi powieść w dwóch przestrzeniach czasowych i przeplata teraźniejszość z historią Agnieszki. Na przemian serwuje nam istną zgrozę z pozornie nieznaczącymi perypetiami Agnieszki. Ten zabieg skutecznie potęguje napięcie i sprawia, że nie ma możliwości odłożyć książki na bok. Myślę, że bez tego powieść stałaby się tylko kolejnym, zapomnianym po chwili, szkicem dobrego polskiego thrillera.
Podoba mi się podstawa i budowa psychologiczna postaci. Nie ma tutaj zachowania przez przyczyny, każdy ruch jest umotywowany chociażby sposobem wychowania, przez co książka staje się wiarygodna. Wręcz niepokojąco wiarygodna, bo jeśli dodamy do tego współczesne czasy akcji oraz poprawny realizm, pomysł na powieść mógłby zostać wyciągnięty z naszej codzienności. Strach czytelnika wzrasta.
Mamy napięcie, mamy akcję, mamy dobry do tego rodzaju literackiego język. Jakże przykrym rozczarowaniem było zakończenie. Wprawdzie dosyć ono zaskakuje, jednak nie potrafię przyjąć „Ich” wytłumaczenia. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale czy to wszystko nie było zbyt banalne? A może na tej banalności opiera się „Ich” geniusz i potęga…
Książka, mimo tandetnej okładki i nieco przykrych porównań do Stephena Kinga, zasługuje na chociaż odrobinę uwagi. Może nie jest to arcydzieło horroru, bo oczywiście ma swoje słabe punkty, jednak potrafi złapać na chwilę czytelnika i wywrócić jego poczucie bezpieczeństwa do góry nogami. Nawet jeśli zakończenie mogłoby przebiec nieco inaczej, to i tak przyśpieszone bicie serca w niektórych momentach powieści zostanie zapamiętane na długi czas.
"- Wy skurwysyny, dlaczego to wszystko?
- Bo możemy"[3]
[1] Instytut Jakub Żulczyk, wyd. Znak 2010, str. 8
[2] Tamże, str. 78
[3] Tamże, str. 237