Gdyby przyszło mi żyć w czasach Ines niewątpliwie byłyby to najokrutniejsze i najmniej przeze mnie pożądane czasy. Czasy, gdy hiszpańska żądza władzy sięga zenitu, a inkwizycję(w imię boga) są na porządku dziennym, gdzie krwawymi jatkami podbijają państwa Indian, zmuszając ich do morderczej pracy i uznając za swoich podwładnych (niewolników). W imię wspaniałej Hiszpanii dzielni mężowie podbijają najdalsze zakątki państw ludzi nieobytych, bezsprzecznie nieokrzesanych, których trzeba jak najszybciej nawrócić. Bo jak to tak modlić się do słońca? Brzmi ironicznie? Powinno. Sposób, jakim ci dzielni mężczyźni podbijali te państwa jest nie o tyle okrutny, co wręcz barbarzyński. I wychodząc z założenia, że im się należy i to pod ich prawem i wiarą Indianie będę żyć idą do przodu kierując się żądzą bogactwa i władzy. Zostawiając pod drodze krwawe rzezie nie przejmując się wcale a wcale uczuciami czy prawami Indian.
Świat XVI-wiecznej Hiszpanii i Chile, które zostały podbite przez hiszpański naród, to czasy odkrywców, konkwistadorów i podbijania świata w celu założenia prawych miast i nawrócenia tubylców. To czasy, które poniekąd wpływają jako dobre i złe na karty historii tego państwa. Jako niepokonani, idący do przodu dzielni mężowie, starający się zaludnić metysami te odległe krainy dają przykład odwagi i oddania królowi chcąc w imię narodu zaludnić dzicz. Pomijając okrucieństwo, z jakim dokonali tych zaludnień, Hiszpanie żyją w przeświadczeniu, iż zrobili dobrze, w imię Najświętszej Panienki, która tyle razy ratowała im tyłki przez Mapuczami nadali tym miejscom „współczesności”, a tubylcy powinni być im za to wdzięczni. Te czasy to żadne wakacje ani przyjemne chwile i chociaż zapewne tym wysoko postawionym żyło się iście królewsko nie powiem, aby był to miły i przyjemny okres w dziejach ludzkich. Rzekłabym, że zupełnie zbyteczny, gdyż ludzie na podbitych ziemiach przez tyle set lat radzili sobie sami, ale jak zwykle Europejczycy musieli wściubić swój władzy nos tam, gdzie nie powinni. Nikt nie pytał Indian czy tego chcą i kogo się nie spyta – to było barbarzyński, chamskie, nietolerancyjne i władcze. Patrząc z mojej perspektywy uważam, że nie potrzebne im były te wynalazki, zwierzęta czy ludzie. Prawdziwi dzicy, których zresztą dzisiaj już nie ma dzięki chrześcijanom, potrafili nie tylko zadbać o siebie sami, ale żyli również w zgodzie z przyrodą. Czytając o Mapuczach możemy dowiedzieć się, że czcili wszystko, co ich otaczało. Drzewa, kwiaty, rzeki to wszystko byli bracia i siostry. Kiedy trzeba było ściąć drzewo lud je przepraszał i dziękował za dary, gdy trzeba było zabić zwierzę odprawiali modły, aby dopomóc mu w wędrówce na drugą stronę. Żyjąc wspólnie z naturą nie wadzili nikomu, to były ich tereny. Dlatego taki wielkie moje zdenerwowanie i poirytowanie wywoływali konkwistadorzy, którzy swoją rządzą (czy mieli dobre intencje czy nie) pchali się do Nowego Świata.
Sposób w jaki Allende przedstawiła owe dzieje był obiektywny, wręcz nie było miejsca, kiedy autorka wypowiadała swe zdanie, zostawiła to nam, czytelnikom. Pod postacią Inés Suárez daje nam sposobność do poznania tych czasów, które kojarzą się z wielkimi podbojami, a nie z okrucieństwem niosącym się z tym. I można by powiedzieć, że wcześniej więcej ludzi mordowało się w walkach, ale to były walki innego pokroju. Nie służy do zaludniania Nowego Świata, ale do przejęcia władzy. To dwa rozbieżne problemy i tematy. Pozostawiając nam zdolność do oceny, a samej opowiadając niesamowitą historię zwykłej szwaczki, która podbiła Chile. I tu mogę zrozumieć tamten okres – chęć przygody, prostota z jaką można wyruszyć w podróż. Idąc razem z Inés przez jej życie, co raz to bardziej pochłaniamy książkę, której z resztą nie chcemy skończyć, bo należy ona do tych, które wciąga się jednym tchnieniem, ale nie chce kończyć. Co raz to bardziej zatracamy się w starodawnej wymowie, obyczajach, sposobach leczenia, metodykach i życiu zwykłych i niezwykłych ludzi. Poznajemy wielkie umysły wojenne oraz metody wojenne, o których zresztą mogłaby powstać osobna książka tyle ich było. Podziwiając umysły a zarazem karcąc je za grzechy nie tylko wojenne, ale inne uczynki, brniemy do przodu będąc to poniekąd oczarowani, a poniekąd zniesmaczeni. Te dwa uczucia będą nam towarzyszyć przez całą książkę, która jako dobra powieść wzbudza wiele emocji i pozytywnych, i negatywnych.
Dzieło pani Allende jest niewątpliwie koniecznością, na które zdobyć powinien się każdy, kto kocha historię i jej odkrywanie. Mimo, że niektóre wątki w książce mogą być fantazją autorki to i tak uważam, iż wykonała ona kawał dobrej roboty poświęcając tyle na przygotowania do pisania, zbierając materiały, a na końcu racząc nas piękną opowieścią hiszpańskiej szwaczki, która doszła do wielkich rzeczy. Dając trochę ubarwiona karty historyczne poznajemy niesztampową osobę zwaną Inés Suárez.
"Głoszą, że ziemia, na którą dopiero co przybyli, należy do jakiegoś władcy, który mieszka po drugiej stronie morza, i usiłują ich zmusić do oddawania czci dwóm skrzyżowanym belkom."