Nie wiem czy nie stracę w oczach osób czytających te recenzję, ale przyznaję się uczciwie, że lubię książki Katarzyny Grocholi. Utarła się bowiem jakaś taka obiegowa opinia, że to literatura drugiego, albo i dalszego sortu, taka pisanina dla kucharek (serdecznie przepraszam przedstawicielki tego zawodu - ale nie ja wymyśliłam to określenie), no generalnie miernota.
Tymczasem ja bardzo polubiłam Sarę, bohaterkę "Kryształowego anioła" oraz Judytę z "Nigdy w życiu" i "Ja wam pokażę" - no, tu głównie z powodu Danuty Stenki, bo najpierw widziałam film a dopiero później sięgnęłam po książkę.
Jakby nie było, wiele osób uważa, że czytanie powieści Katarzyny Grocholi jest w nie najlepszym guście. Ale nawet ci najbardziej negatywnie nastawieni do pisarki przyznają, że jest w jej dorobku jedna książka, którą trzeba przeczytać, a mianowicie "Trzepot skrzydeł".
Niewielka objętościowo, pisana w formie listu, bardzo oszczędna jeśli chodzi o środki stylistyczne opowieść zdrowo mną potrząsnęła. Bohaterką i narratorką tej historii jest Hania - młoda kobieta, która przeżyła piekło małżeńskiej przemocy, bicia i poniżania. Na pozór ma sielskie życie - niezłą pracę, elegancki dom, przystojnego i czarującego męża, bezgranicznie ją uwielbiającego. Na pozór, bo w czterech ścianach mieszkania mąż zmienia się w tyrana maltretującego fizycznie i psychicznie najbliższą osobę. Ile jest w stanie wytrzymać ofiara takiego traktowania i co musi się stać, żeby zaczęła walczyć o siebie? I czy nie będzie już za późno?
Czytając książkę zastanawiałam się przez cały czas dlaczego Hanka godzi się na swój los - przecież to nie dawne czasy, kiedy żona była niemal własnością męża, pozbawioną środków do życia, rozwód czy separacja nie wchodziły w grę, bo żadna rodzina nie przyjęłaby w ten sposób zhańbionej córki pod swój dach. Co więcej - odniosłam wrażenie, że gdyby rodzice znali choćby część prawdy o jej życiu stanęliby za nią murem.
Tymczasem Hania cierpi w milczeniu, pozwala żeby mąż stopniowo uzależniał ją od siebie, zrywa kontakty z przyjaciółkami, a każdy gest i słowo stają się swoistym egzaminem - czy to mu się spodoba, a jeśli nie to jak na to zareaguje. Czy tylko na nią nawrzeszczy, czy posunie się do rękoczynów?
Jest w psychologii takie określenie "syndrom sztokholmski" - stan, kiedy ofiara porwania lub zakładnik zaczyna sympatyzować ze swoim oprawcą a nawet mu pomaga. Jest pewnie jakieś analogiczne określenie takiego zachowania jeśli chodzi o przemoc w rodzinie - i historia Hanki jest najlepszym tego przykładem. Ona przyczyn tego co ją spotyka szuka przede wszystkim w sobie, stara się usprawiedliwić męża, wytłumaczyć jego zachowanie swoimi błędami.
Wydaje mi się, że bohaterka to osoba niezwykle wrażliwa a co za tym idzie niepewna siebie i swojej wartości. A takie osoby stanowią wymarzony cel dla różnego rodzaju psychopatów.
Książka pomimo wspomnianej wcześniej oszczędnej formy jest niezwykle emocjonująca i nie da się łatwo przejść do porządku po jej lekturze. Bo tak naprawdę taką Hanką może być ktoś nam bardzo bliski - siostra, mama, przyjaciółka... Ile szczęśliwych, zdawałoby się, związków skrywa w sobie tragiczną tajemnicę? A jak ja postąpiłabym będąc na miejscu Hanki?
Na szczęście to ostatnie pytanie mnie nie dotyczy...