"Herold Zmierzchu" to druga część cyklu "Królestwo Zmierzchu", autorstwa Toma Lloyda, brytyjskiego pisarza, dla którego dwa pierwsze tomy serii są książkami debiutanckimi. Po naprawdę dobrze napisanym "Siewcy Burzy", z niecierpliwością czekałem na chwilę, w której będę mieć okazję poznać dalsze losy Isaka, Wybrańca Nartisa. Jeśli nie czytaliście pierwszej części, proponuję nie zagłębiać się zbytnio w tę recenzję, bo możecie zepsuć sobie parę godzin naprawdę dobrej zabawy.
Po wydarzeniach w poprzednim tomie, jedna informacja przebija się ponad wszystkie inne - lord Bahl nie żyje. Zabity przez Kastana Styraxa, jednego z najpotężniejszych białookich w Krainach, zostawia młodego Isaka w trudnej sytuacji. Niedoświadczony młokos musi przygotować się do zajęcia jego miejsca i rządzenia całym ludem Farlan, a to najmniejszy z jego problemów. Zaczynają gnębić go sny o własnej śmierci, z rąk nie kogo innego, jak właśnie Styraxa, zabójcy lorda Bahla. Oprócz tego, młody kraan przygotowuje się do stworzenia wokół siebie swojego, zaufanego otoczenia; osób, na których będzie mógł polegać i powierzać im choć część swych powinności wobec ludu. Nie jest możliwym zająć się wszystkim samemu, a wielu chciałoby zobaczyć upadek Isaka jeszcze przed tym, zanim tak naprawdę zacznie rządzić. Namiestnik Lesarl, hrabia Vesna, lady Tila czy tajemniczy Mihn odegrają dużą rolę w losach nowego lorda.
Isak, oprócz tego, że musi radzić sobie z wrogami, którzy go otaczają i sytuacją, w której się znalazł, ma jeszcze wiele innych problemów. Wymieniać można tu bez końca, ale ważniejszym z nich jest choćby były władca elfów Arwyn Bwr, który, po próbie zawładnięcia Wybrańcem Nartisa, stał się zakładnikiem nowego lorda i został zamknięty w jego... umyśle. Kolejną rzeczą trapiącą kraana jest Xeliath, nawiedzająca go w snach białooka, do której Isak odczuwa szczególne uczucia; trudną do opisania mieszankę pożądania, złości i innych potężnych emocji - jak to u przedstawicieli tej rasy bywa.
Tajemnicza siła, pod postacią inteligentnego oraz podstępnego Azaera, którego trudno zaliczyć do bogów, półbogów czy demonów, z pomocą swych wyznawców, na czele z siejącym grozę minstrelem Rojakiem, manipuluje najpotężniejszymi jednostkami w Krainach i ściąga je w jedno miejsce, a te praktycznie nie miało do tej pory żadnego znaczenia w ich planach. Mowa tu o miasteczku Scree, gdzie, z różnych powodów, nadciągają: król Emin, białooki Isaak, straszliwy Aracnan i wielu, wielu innych. Obecność ich wszystkich w jednym miejscu nie oznacza niczego dobrego, nie wspominając już nawet o dziwnej gorączce, ogarniającej mieszkańców całego miasta i pogłębiającej się z dnia na dzień, sprawiając, że w oczach wszystkich zaczynają tlić się iskry szaleństwa...
Podane wyżej informacje stanowią jedynie czubek góry lodowej, bowiem, podobnie jak w pierwszym tomie cyklu, książka nafaszerowana jest wręcz niesamowitą ilością wątków, które to się splatają, to znów rozgałęziają na kilka następnych - a końca nie widać. Lloyd w "Siewcy Burzy" otworzył sobie wiele furtek - w "Heroldzie Zmierzchu" skrzętnie z nich korzysta, a co najważniejsze - robi to dobrze. O ile poprzednią książkę momentami czytało się trudno, właśnie z powodu nagromadzenia zbyt dużej ilości ścieżek, którymi trzeba było podążać, o tyle od pierwszej strony drugiego dzieła pisarza zostałem porwany w szaleńczy taniec intryg, bitew, wszechogarniającej magii i niemal boleśnie odczuwalnej obecności bogów. Orientując się już w stworzonym przez Lloyda świecie, musimy dać się wciągnąć w misternie zaplanowaną historię.
Jeśli już o magii i bogach mowa, to bardzo podoba mi się sposób, w jaki autor wprowadza w ten świat młodego Isaka. Białooki, który jako przyszły lord Farlan musi umieć posługiwać się magią, tak naprawdę dopiero pod koniec poprzedniej części zaczyna przejawiać jakąkolwiek umiejętność kontroli swych ponadprzeciętnych możliwości. Zdobywając dwie Kryształowe Czaszki, które służą za nieprawdopodobnie silne przekaźniki magicznej mocy, dopiero teraz staje się potężny i niebezpieczny. Nie oznacza to jednak, że panuje nad swym talentem - nie raz i nie dwa udowadnia, że działa bardziej intuicyjnie niż oczekiwaliby od niego jego poddani, sprowadzając tym samym na nich i siebie dość duże niebezpieczeństwo. Pozostało mu jeszcze wiele do nauki, pytanie tylko, czy zdąży na czas?
Stwierdzam, że Tom Lloyd, po dobrym przyjęciu "Siewcy Burzy", nie popadł w samouwielbienie i nie spaprał drugiej książki, a wręcz przeciwnie, stoi ona na jeszcze wyższym poziomie. Ciężkie i mroczne (ale nie groteskowe) Epic Fantasy w jego wykonaniu to coś, co momentami przyprawiało mnie o dreszcze. Wybory, przed którymi stają bohaterowie, i ich następstwa często wywoływały mój wewnętrzny sprzeciw, ale chyba tylko dlatego, że sam nie umiałbym wybrać między złym, a jeszcze gorszym. Psychologiczna głębia postaci stworzonych przez autora jest bardzo zadowalająca. Nikt nie jest tam jednoznaczny, sztampowy i w oczywisty sposób irytujący swą prostotą. W "Heroldzie Zmierzchu" brak postaci przewidywalnych, zatem nie odczuwałem podczas czytania książki przykrego uczucia pt. "cholera, wiedziałem, że to się stanie" - właśnie, że nie wiedziałem! I to jest piękne.