Na początku chcę zaznaczyć, że do tej pory z literaturą fantasy nie miałam zbyt wiele wspólnego. Jednak w "Smutnej historii braci Grossbart" (głównie z powodu pojawiających się recenzji na jej temat) było coś przyciągającego niczym magnes. Z niecierpliwością czekałam na chwilę, w której mogłam wziąć książkę do ręki, by oddać się lekturze.
Świetnie dopracowana okładka z mocnym akcentem, czyli wystylizowanym na średniowieczny drzeworyt obrazkiem, jest niewątpliwie jednym z największych atutów tego utworu. Na pierwszy rzut oka widać czaszkę, ale gdy przyjrzymy się uważniej, okaże się, że tak naprawdę oczodoły to torby podróżne wiszące na ramionach dwóch braci, a ich sylwetki tworzą ten jakże sugerujący i intrygujący kształt. Uzyskany efekt złudzenia optycznego stanowi doskonałe wprowadzenie w tematykę powieści.
"Smutna historia braci Grossbart" nie stanowi wyłącznie produktu wyobraźni autora. Jest to opowieść stworzona przez Bullingtona na podstawie fragmentów pisemnych przekazów oraz legend przekazywanych z ust do ust. "Przekształcenie tego dzieła w jednorodną relację pozwoliło połączyć oderwane dotychczas historie i pogodzić rozbieżności, które rzucają światło na rozmaite aspekty motywu przewodniego (...)" - wyjaśnia nam autor w przedmowie.
Dzieje braci Grossbart przypadają na wiek XIV, który to był "czasem gwałtownym, udręczonym, zdumionym, pełnym cierpienia i rozpadu; epoką, jak wielu myślało, Szatana triumfującego". Był to czas szalejącej i trawiącej Europę dżumy. Zdarzało się, że wymierały całe wioski, a domy i ulice zasłane były rozkładającymi się zwłokami. Nie zabrakło w powieści Bullingtona również i tego istotnego elementu, ponieważ autor starał się jak najdokładniej odtworzyć realia średniowiecznej rzeczywistości. Na kartach powieści odnajdziemy wzmianki o postaciach i wydarzeniach historycznych (np. o wyprawach krzyżowych). W te bardzo niespokojne i brutalne czasy autor wpisał również owego Szatana triumfującego i inne podległe mu przerażające potwory. W świecie tym jest miejsce dla takich istot, jak czarownice, syreny, mantrykory ("jedzący ludzi", stwór z ciałem lwa, głową człowieka i skrzydłami smoka lub nietoperza) i homunkulusy (stwory wydane na świat przez czarownicę).
Przyjrzyjmy się teraz bliżej głównym bohaterom. Bracia bliźniacy - Hegel i Manfried, to ludzie o bardzo wątpliwej reputacji, posługujący się nader wulgarnym językiem, brutalni przedstawiciele nizin społecznych. Ich ciała noszą znamiona licznych, wszczynanych przez nich bójek. Do tego zajmują się równie niechlubną (można powiedzieć rodzinną) profesją, czyli plądrowaniem grobów. To są po prostu hieny cmentarne. W zestawieniu z tymi postaciami szacunek wydaje się być pojęciem abstrakcyjnym. Przy tym mają dość wysokie mniemanie o sobie: "W końcu nasza matka była ścierwo, jak tylko ścierwo może być, a mimo to my są nieskazitelni". Charakteryzuje ich również specyficzne pojęcie wiary. Centralną i jedyną postacią, którą akceptują i której zawierzają swoje życie jest Najświętsza Panienka. Niejednego czytelnika zniechęciły natomiast, a wręcz zniesmaczyły ich obrazoburcze dyskusje na temat Boga czy Jezusa (pochlipujący, pierdołowaty, najpodlejszy tchórz tysiąclecia). I wielu pewnie obraziło się na te herezje. Niepotrzebnie. Pamiętajmy o tym, że wypowiadają te słowa ludzie pojmujący na własny, bardzo prostacki sposób filozofię chrześcijańską. To tylko część charakterystyki braci, a nie obraźliwy palec wymierzony w Kościół i jego wiernych. Plugawy język jest dopełnieniem poziomu, który reprezentują bracia Grossbart. Tak na marginesie, fragment powieści, w którym Hegel i Manfried wyjaśniają Martynowi genezę słowa "jebany", powalił mnie na łopatki. O ich marnej wiedzy i ignorancji świadczy również fakt, że nieustannie przekręcają niektóre słowa, imiona i nazwiska. Mantrykora wg braci to mantykołak, a kapitana Barousse zapamiętali jako Bar Guz.
Celem życia dla braci jest wyprawa do Giptu (czyli Egiptu), gdzie wcześniej wybrał się ich przodek. Sądzą, że w kraju tym, a szczególnie w grobowcach (czyli piramidach), znajdują się nieprzebrane skarby, które będą mogli ukraść, a potem się na nich wzbogacić. Wyruszają więc w długą i bardzo niebezpieczną podróż. Ich śladem podąża hodowca rzepy - Heinrich, któremu Grossbartowie wymordowali całą rodzinę. Aby powiodły się jego plany zemsty, jest w stanie poświęcić nawet własną duszę.
Nie tylko realia przedstawione w powieści są głęboko osadzone w średniowieczu. Podoba mi się, że autor zadbał również o warstwę językową. Zarówno w dialogach, jak i na płaszczyźnie narracji zręcznie operuje archaizmami i zwrotami charakterystycznymi dla tej epoki, tak aby jednak nie przeszkadzały one w odbiorze całego utworu.
Czuję się zobowiązana do tego, by uprzedzić tych, którzy chcą się zapoznać z historią braci Grossbart, że krew leje się tu potężnymi strumieniami. Wszędzie można natknąć się na rozczłonkowane ciała i towarzyszące temu makabryczne i bardzo sugestywne opisy. Droga braci Grossbart do Giptu jest bardzo gęsto usłana trupami. Mój mąż tak posumował lekturę: "Masterton przy tym to pikuś".
Zanim zaczniecie czytać książkę, pozbądźcie się wszelkich uprzedzeń, ponieważ razem z dobrym nastawieniem, otrzymacie niezwykłą, choć mroczną opowieść, a przy wszelkiego rodzaju dyskusjach naszych bohaterów (a właściwie antybohaterów), będziecie się po prostu dobrze bawić.