Po wszelkiej maści powieściach romantycznych, obyczajowych, kryminałach i thrillerach w końcu trafiłam na coś zupełnie innego. Temat, którego do tej pory jeszcze nie użyto w książce, a na pewno nie w ten sposób. To reportaż i satyra w jednym, rzecz zarazem śmieszna i przerażająca, dziwna i normalna, bo ma z nią do czynienia prawie połowa ludzkości. Chodzi o korporację. Ta poważna i przytłaczająca już samym wydźwiękiem nazwa, kryje w sobie więcej niż może wam się wydawać. Podobno, według czytelników, powieści tej nie zrozumie ten, kto nie pracował bądź nie pracuje w korporacji. Ja jednak w ogóle nie zgadzam się z tym stwierdzeniem i owszem, jest parę korporacyjnych zwrotów, nazw i stanowisk, których nie znam i o większości nigdy nie słyszałam, jednak nie jest to żadną przeszkodą by móc się świetnie ubawić tą pozycją. Poza tym mamy zbawienny internet, który pomoże każdemu szybko zrozumieć o co chodzi w tym pokręconym "slangu".
Radek Bieliński jest nie tylko autorem "Good morning korporacjo" ale i swoją własną inspiracją. Od lat "siedzi" w korporacjach, pełniąc różne funkcje i robiąc różne rzeczy, nie zawsze zgodne z tym co o jego stanowisku mówią definicje, ale jak przekonałam się podczas lektury, jest to zupełnie normalne w tym nowym, dziwnym świecie. To spec od pisania, który z męża, ojca i normalnego faceta, co dzień przekształca się w żołnierza gotowego oddać swoje kolejne cenne godziny życia w służbie swojej firmie.
Słysząc słowa przedsiębiorstwo, firma, korporacja, marketing itd, od razu nasuwa nam się na myśl dębowe biurko i ogromny skórzany fotel, a najlepiej kilka takich biurek i foteli, do tego mnóstwo kawy, minimalistyczne wnętrza, eleganckie, wyprasowane garnitury i garsonki oraz mnóstwo papierzysk. Do tego cisza, szmer klawiatur, rozdzwonione telefony, a wszystko w atmosferze spokoju, sumienności i luzu. Rzeczywiście, wystrój rzadko pozostawia coś do życzenia, ludzie wyglądają jak wyjęci z gazet branżowych, a praca wre, jednak tak na prawdę w powietrzu wisi jeszcze coś, wariactwo, brak harmonii, pośpiech, słowem istny cyrk. Właśnie w takim "zwierzyńcu" pracuje sztab ludzi, którzy co dzień wykonują masę niepotrzebnych telefonów, wysyłają tony listów, maili i biegają w popłochu przedzierając się przez tony papierzysk. Tak naprawdę połowa wykonywanych przez nich czynności kompletnie nie ma sensu, a ich wysiłek często idzie na marne, jednak regulamin pracy i wymogi od "góry" są nie do podważenia i trzeba je wykonać.
"Good morning..." to niezwykle zabawny ale i wywołujący mieszane uczucia obraz szarej i komicznej rzeczywistości pracy w korporacjach. Tysiące stanowisk, każda o obco brzmiącej i nic nikomu nie mówiącej nazwie, setki osób utrzymującej firmę przy życiu podczas gdy naprawdę mogłoby to robić zaledwie kilka osób, zbędne i komplikujące wszystko kwestionariusze, ankiety i faktury, do tego tysiące petentów, którzy starają się załatwić swoje sprawy. Korporacja to naprawdę skomplikowane urządzenie i choć oczywiście daje także mnóstwo zalet jak prestiż, doświadczenie, pieniądze czy choćby lepszy poziom życia, kontakty, to jednak po tej lekturze wydaje mi się, że wolałabym w swoim życiu nie trafić do jednej z takich placówek.