Powieść Gniew szalonego boga to trzecia i ostatnia część trylogii Saga Wojny Mroku.
Żyjące dotąd spokojnie światy Kelewan i Midkemia stają w obliczu potwornego zagrożenia, jakim jest inwazja niezwykle wojowniczej i krwiożerczej rasy Dasatich, służących Mrocznemu Bogu. Istoty tej rasy, fizycznie bardzo przypominają ludzi. Jednak pod względem siły, wytrzymałości oraz pędu do zabijania, żadna inna rasa nie jest im w stanie dorównać. Należy dodać, że wojownicy ci są bardzo liczebni, a dodatkowo wspomagają ich demony tworzone przez Jego Mroczność.
Wobec takiej siły militarnej i magicznej zjednoczeni wojownicy Kelewanu i Midkemii zdają się nie mieć żadnych szans. Czy można jakoś zapobiec inwazji i czy w ogóle jest możliwe pozytywne zakończenie?
Tym razem historię śledzimy z perspektywy kilku bohaterów, co znacznie poszerzyło horyzont literacki i fabularny stworzonego przez Feista świata.
Pug i wybrani przez niego członkowie Konklawe Cieni kontynuują podróż przez świat Dasatich. Okazuje się, że w tym świecie jest wielu takich, którzy mają dość krwiożerczości Mrocznego boga, skrycie służą Białemu, chcieliby zmian i to naprawdę fundamentalnych. Tym sposobem nasi bohaterowie zyskują naprawdę ważnych sojuszników.
Żona Puga, Miranda po karkołomnej ucieczce z rąk Kapłanów Śmierci, stara się zorientować w zawiłej sytuacji i zorganizować ewakuację. Sprawa nie jest łatwa, bo ludność i władcy tak długo żyli w pokoju, że teraz niechętnie słuchają o domniemanych zagrożeniach, a co dopiero o konieczności ewakuowania się ze swojego miejsca, po to, by już nigdy tu nie powrócić.
Bohaterowie gorączkowo szukają więc nowych sprzymierzeńców o liczącej się sile. Czy znajdą kogoś takiego? To się okaże.
W tomie trzecim akcja jest żywsza i biegnie szybciej niż w dwóch poprzednich częściach.
Autor wprowadza również nowe istoty takie jak wiekowe smoki czy prastare byty, które samym patrzeniem na nie przyprawiają o zawrót głowy. Pewnym zaskoczeniem było dla mnie specyficzne potraktowanie postaci Nakora i Ralana Beka; przyznam że nie do końca tego się po nich spodziewałam.
Rozczarował mnie Leso Varen. Przez całą trylogię kreowany na główny czarny charakter; nekromantę o wyjątkowej sile magicznej, czarodzieja nie do schwytania, w finale historii, daje się podejść jak zwykły uczniak.
Trochę drażniące były dla mnie nawiązania do wydarzeń z poprzednich serii. Takie wspominanie wybranych momentów z historii danej krainy lub z życia danego bohatera nie jest zbyt przyjemne, głównie dlatego, że powoduje pewną dezorientację. W moim odczuciu serie powinny być zamkniętymi całościami i nie mieć zbyt mocnych powiązań z innymi. Najgorzej jest wtedy, gdy okazuje się, że wspominany cykl albo został wydany w Polsce przed 15 laty i z cudem graniczy kupienie go, albo jeszcze nie został wydany w ogóle. Wtedy czuję się, jakbym miała związane ręce. Czytelniczo oczywiście.
Zakończenie serii jest oczywiście prawie zamknięte i nawet opatrzone epilogiem. Podejrzewam jednak, że autor jeszcze wróci do swoich bohaterów.
Co do mnie, to lektura Sagi Wojny Mroku, zachęciła mnie do przeczytania serii Imperium, co też niebawem mam zamiar uczynić. Feist napisał ją wespół z J. Wurts, liczę więc, że kobiece spojrzenie na pewne wątki uczyni tę historię bardzo przyjemną w odbiorze.
Komu polecam Sagę Wojny Mroku? Miłośnikom twórczości R. E. Feista i tym, którzy szukają w literaturze czegoś odmiennego. Na pewno się Wam spodoba. Polecam!
opublikowana także na blogu: W Pępku Trójmiasta