Gwiezdne Wojny, co będę powtarzał zawsze, są tak specyficznym, nieodgadnionym światem - mimo iż zdawać by się można, że znamy je bardzo, ale to bardzo dokładnie – tak urozmaiconym treściami, tak różnie konsekwentnym (stąd rozdarcie w szanowaniu ,,starwarsów” wśród geeków na różne sposoby, co dzieli nas na swego rodzaju ,,obozy”),że lubią nas one chyba wszystkich zaskakiwać. A najbardziej, jeśli jest się entuzjastą teoretycznie zamkniętego już w ich historii rozdziału, czy też Uniwersum wydawniczego, określanego niegdyś ,,Expanded Unverse”, a teraz ,,Legendami”. Bo w takowych ,,Legendach”, zwłaszcza w ich wersji powieściowej i komiksowej wystarczy złapać za jedną z lektur, a jest w ich Kanonie multum i jeszcze więcej!, by na własne oczy i czytelnicze zmysły przekonać się, że ,,nie, nie miałem pojęcia, że tylu wątków, postaci, takich rzeczy i informacji z Uniwersum Star Wars nie kojarzę, że nie znam wszystkiego… no, i raczej się myliłem”. Tym bardziej, takowe zaskoczenie robi się większe i rozleglejsze w swe pozytywne dla fana skutki, jeśli doświadczasz danego dzieła co do którego nie miałeś pewności, które wcześniej odrzucałeś, albo jeśli dotyczy one twojego ulubionego okresu lub ery z galaktyki Gwiezdnych Wojen, bez względu na przynależność do Kanonu czy Legend, wobec którego treści uważasz się za ich eksperta, a okazuje się po takowej lekturze, że niestety nie wiedziałeś wszystkiego, więc pewne aspekty Uniwersum, jego postaci, historie etc. muszą ulec u Ciebie ,,re-informacji”. Tak właśnie przytrafiło się mej fanowskiej pasji, mojemu ukochanemu starwarsowemu okresowi w całej historii Galaktyki: Wojnom Klonów.
Do przeczytania pewnej staro-kanonicznej powieści osadzonej w 3-letnim konflikcie Galaktyki, który w materii Świata papy Lucasa zakończył się przejściem Anakina Skywalkera na Ciemną Stronę Mocy i początkiem czystki Jedi oraz rozpoczęciem panowania ery Imperium Palpatine’a, sądziłem, iż jestem do tej chwili do tego stopnia obeznany ,,od deski do deski” z okresem tego Konfliktu i dosłownie wszystkim, co jest z nim związane w Gwiezdnych Wojnach, że mogłem się określać ,,super duper ultra dobrym” ich ekspertem, ba koneserem i specjalistą. Ale, tak było do czasu. Do momentu sięgnięcia po powieść z ,,Legend” autorstwa Matthew W. Stovera, pisarza który lata temu kapitalnie wręcz potrafił przenieść scenariusz, fachowo go wzbogacając i rozszerzając o klimatyczne i arcyważne dla Sagi Skywalkerów treści, filmowego Epizodu III Star Wars,
"Zemsty Sithów", do formy powieści o tym samym co film tytule. Tą ,,legendarną” książką Stovera, która postawiła mnie pod ścianą i przyszpiliła mnie do grubego muru w kwestii mojej niby fachowej wiedzy odnośnie Konfliktu Wojen Klonów w Galaktyce okazała się lektura: "Star Wars – Punkt Przełomu". I co istotne, na pierwszy rzut oka ów tytuł wygląda fizycznie dość prosto - ,,stare czasy”, stare polskie wydawnictwo, Amber, które jakością wydania okładek, grzbietu, treści drukowanych na takim a nie innym papierze niestety nie powalało. Nie jest to książka, która ma zarazić i kupić czytelnika już ,,od pierwszego wejrzenia”; w tym przypadku dobrze sprawdza się porzekadło: ,,nie oceniaj książki po okładce” – zresztą sam przód to prosty projekt graficzny, ot kolaż z wizerunkami postaci Świata Gwiezdnych Wojen, które albo pojawiły się w filmach lub w grach, albo w obu mediach jednocześnie z obecnością jakichś autorskich rysunków grafika, który zaprojektował sylwetki postaci, z którymi zetkniemy się w lekturze. Całość zewnętrznej części wydania komponuje się na czarnym tle z kalejdoskopem zielonego koloru – prosta mamałyga wizualna, podsumowana miękką i cienką okładką, która nie będzie pamiętana za swoje zewnętrze, ale za to co, jak i o kim opowiedziała swe ponad 350 stron.
"Punkt Przełomu", o czym lekko powyżej napomknąłem, to intensywna starwarsowa opowieść osadzona w okresie Wojen Klonów. Mówi się, że jest to jedna z ,,tych!” książek Legend, która należy do Panteonu najlepszych z tej zamkniętej przez Lucasfilm Ltd. około 10 lat temu serii. I chyba coś w tym jest, choć niekiedy podczas lektury zdawało się, iż nie do końca. Tak, wszyscy fani, zwłaszcza entuzjaści klasycznych dla galaktycznych lucasowskich wojaży sylwetek, które stały się również ikonami popkultury, powinni się zgodzić, że takowa książka to po części świetna, prawie że w większości aspektów wiedzy o nim, biografia dotycząca potężnego Jedi, stającego się bardzo rozpoznawalnym dla fandomu po premierze trzech obrazów z cyklu Prequeli w latach 1999-2005. I rzecz jasna chodzi o sylwetkę Mace’a Windu, Mistrza Jedi, członka Rady Jedi, nieustępliwego i niesłychanie niezłomnego, także wiecznie skupionego w Mocy, ale i przy tym nieodgadnionego oraz zbyt ascetycznego w swej pokorze i przywiązania do reguł Jedi i Republiki. To on jest ważną częścią całej fabuły ,,Punktu Przełomu”, to on jest jedną z osi wokół, których rozwija się najważniejsza intryga, kluczowe wątki oraz postaci przeznaczone tej lekturze. To również historia samego Mace’a: jego charakteru, osobowości, umiejętności, które posiadł w Mocy. Histtoria osobistości Galaktyki, o której nie tylko Ja, ale i Ty i Wy nie mieliście pojęcia, że jest on w wersji Legend w okresie Wojen Klonów tak szeroko opisaną, rozpisaną i określoną na wszelakie sposoby postacią, i to nie zwykłą ,,randomową”, ale jedną z najważniejszych w dziejach Marki George’a Lucasa, którą od 2012 roku w swoich korporacyjnych mackach trzyma Disney.
Wielki Mace Windu, wielka misja i przygoda, wielkie zdolności i wszystko to osadzone w kochanym konflikcie, który raz na zawsze zmienił obraz Galaktyki i samo Uniwersum. W lekturze Stovera działo się tyle, i to z jaką jakością i klimatem zostało to oddane, że doświadczało się jej z dość dobrą, choć czasami chyba było tego aż nadto!, ekscytacją i grubo wymalowanymi wypiekami na twarzy. Mówiąc krótko, okazała się to na tyle dobra książka, choć nie najlepsza z najlepszych, że sama dla siebie stanowi odrębny Wszechświat, o którym aż wyrywa się do dyskusji, aby deliberować i dyskutować w tym termacie do zatracenia! Tak, tego było trzeba (a teraz jest to potrzebne Nowemu Kanonowi) Gwiezdnym Wojnom – tego punktu widzenia, tej jednej z perspektyw opowiadania danej fabuły, perspektywy, którą przejmie niebotycznie ważna dla Uniwersum postać. Oczywiście jest to opinia i recenzja z ,,namacalnością” subiektywności – nie każdy fan marki będzie z wielką ochotą rozpisywał się szczerze o swym oddaniu i wdzięczności do sylwetki Mace’a Windu, czy w ogóle do klasycznych postaci Jedi lub Wojen Klonów – w końcu konflikt ten to Prequele, a Prequele Star Wars strasznie podzieliły fandom.
Warto nadmienić, iż "Punkt Przełomu" nie należy do tego rodzaju lektury w materii uwielbianej przez geeków na całym globie starwarsowej (książki i komiksy Nowego i Starego Kanonu) rzeczywistości, którą koniecznie trzeba będzie obejrzeć, gdyż ,,jak tego nie zrobisz to umrzesz, a z tą książką tylko i wyłącznie na bezludną wyspę, bo tylko ją bym zabrał". Nie, książka Stovera, owszem, stanowi istotne kompendium wiedzy oraz bardzo, ale to bardzo szeroki punkt widzenia na losy, historię, pochodzenie (plus całą resztę aspektów z tym związanym) postaci Mace'a Windu. Jednak nie jest to coś, co jest absolutnie fanowską koniecznością i jakimś skalanym cyrografem obowiązkiem, który trzeba zrealizować, gdyż bez takiej wiedzy i danych zawartych w powieści nasze pojęcie o Gwiezdnych Wojnach nie będzie miało sensu: będzie puste, wyjałowione, do wyrzucenia w śmietnik zapomnienia. Doceniam tę pracę Stovera za wszystko to, co dotyczy Mistrza Windu, gdyż do daty wydania powieści najpierw na rynek amerykański, wiedzieliśmy o Mace"u jedynie tyle co w filmach epizodowych SW; również dziękuję autorowi za eksplozywną narrację tu kreśloną: dynamiczną, z potężną werwą w kreację bitewnej atmosfery (momentami podczas lektury, faktycznie, czułem się tak jakbym miał przed sobą spisany na kartce dość dokładny, bogaty w militarne szczegóły przebieg bitwy z Epizodu II, "Ataku Klonów") konfliktów wewnętrznych targających Republikę i planetę Mace'a i tych związanych z Wojnami Klonów, m.in. z ich elementem wojskowym, pierwiastkiem strategicznym i bardzo dokładnym w opis armii i floty stron konfliktów. I niech za przykład posłuży: prowadzone w pierwszej osobie dzienniki Mace'a - mówiąc krótko: to czyste złoto, ot kopalnia informacji o nim samym, o jego psychice, charakterze, osobowości i całej reszcie niematerialnego Ja składającego się na jego istotę. Czegoś takiego do momentu debiutu książki jeszcze w z Uniwersum nie było. I Bóg Stoverowi za to zapłać!
Skupienie się na postaci Mistrza Jedi Windu w prowadzeniu całej historii w niniejszym omawianej książce, sadzę, zrodziło ze sobą delikatny problem, który wielu czytelnikom może zaleźć za skórę: mimo wszystko to zbyt indywidualna powieść, w której spojrzenie na pewne aspekty konfliktu galaktycznego i tego nazwijmy to ,,domowego" dla Mace'a nie mają szans dobrze wybrzmieć - tu raczej pierwszoosobowy punkt widzenia nie powinien grać przewodniej roli, nawet jeśli oprócz ,,dzienników" narracja jawi się w dużej mierze trzecio-osobową. Ewentualnie Depa Billaba i Mace mogli by taką narrację zastąpić, jednak bohater zbiorowy sprawdziłby się tu całościowo najlepiej, czym mogli by być ci słynni Koruunai. Z drugiej strony, może nie powinno się narzekać na sposób kreacji świata przedstawionego w omawianej pozycji?! W końcu po coś jest ten tytuł książki, po coś autor przedstawiał nam bardzo głęboko i niezwykle zróżnicowanie czym jest Punkt Przełomu, jako niezwykle potężna, będąca częścią samej struktury Mocy technika jej użycia przez istotę ludzką, albo uwydatnił to czym jest Vapaad, jako jedna z form posługiwania się mieczem świetlnym, stanowiąca dodatkowo wyraz głębokiej więzi jej ,,posiadacza" z istotą Mocy.
Matthew Stover rzucił solidne rękawice czytelnikowi pisząc "Punkt Przełomu". Jako autor wiedział z czym to się je - dzięki jego zabiegom pisarskim dowiadujemy się, że Windu jako Jedi i jako człowiek miał wady: nie był święty, miał wiele na sumieniu w tym momenty, gdzie prawie ulegał on Ciemnej Stronie. Windu sam wiedział, że zdarza mu się być zbyt skupiony na Jasnej Stronie: scalony z nią zbyt potężną więzią m, nie dostrzegał, że ,,Dark Side of the Force" czyha tuż tuż. I to jest w tej powieści naprawdę ujmujące. A co do zakończenia książki, nie zapamięta się go na tyle, aby mieć świadomość, że całość była historią mającą ogromny wpływ na losy Galaktyki.