„Falling fast” to pierwszy tom dylogii „Hailee & Chase” Bianci Iosivoni. Autorkę możecie znać dzięki jej bardzo dobrze przyjętej w Polsce serii „First”. Nie miałam jeszcze przyjemności czytać tej serii, dlatego nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po „Falling fast”, bo to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki.
Hailee wyrusza w podróż życia. Niczego nie planuje, oprócz zakończenia jej w konkretnym miejscu pod koniec wakacji. Jedzie przed siebie swoją starą Hondą Civic, zatrzymując się w miejscach, które ma ochotę zobaczyć. Dziewczyna ma jeden cel, chce podczas podróży spróbować nowych rzeczy. Chce robić to, czego do tej pory się bała. Na jej liście są przeróżne punkty, od takich, które budzą grozę, po zwyczajnie odnajdywanie się w kontaktach z obcymi ludźmi. Hailee niespodziewanie zatrzymuje się na dłużej w bardzo urokliwym miasteczku. Nie miała tego w planie, chciała odwiedzić jedno miejsce znajdujące się w pobliżu, coś może zjeść i ruszyć w dalszą drogę. Jednak okoliczności sprawiają, że trafia do baru w mieście i tam spotyka Chase’a, który wybawia ją z opresji. Tak rozpoczyna się ich nieoczekiwana przyjaźń. Zaczyna się między nimi również dziać coś więcej, coś, na co Hailee nie chce i nie może sobie pozwolić. Dziewczyna skrywa bowiem mroczny sekret z przeszłości, który nie pozwala się rozwinąć temu nowemu uczuciu. Co czeka tę dwójkę? Jak zakończy się podróż Hailee?
Podoba mi się, że potrafi zachwycać się małymi rzeczami, takimi jak piękny krajobraz, lawendowa farma czy różowoczerwone niebo, które ogląda teraz z uśmiechem na ustach. Że myśli o ludziach wokół siebie, chociaż większości z nich prawie nie zna. I to pomimo że przy obcych wydaje się zawsze trochę skrępowana.
Sprawdźcie koniecznie. Warto! Po stokroć warto! To przepiękna historia, nie tylko o rozkwitającej miłości, ale też o odnajdywaniu siebie, pokonywaniu własnych ograniczeń i sięganiu po marzenia. Emocje, które serwuje ta książka, to mistrzostwo. Myślałam, że już dawno poznałam całe spektrum odczuć, jakie może dać lektura książki. Ale pomyliłam się. Ta książka pokazała mi, jak wiele jeszcze jest do odkrycia i jak wiele przeróżnych emocji można zmieścić w jednej, z pozoru niewinnej historii. Bo ta książka na taką właśnie wygląda. Rozpoczyna się trochę niemrawo i przypomina zwyczajną opowieści o dziewczynie, która chcąc odkryć prawdziwą siebie decyduje się na samotną podróż. Po drodze spotyka chłopaka, zakochują się. Teoretycznie podobne historie można streścić w jednym zdaniu. On lubią ją, ona lubi jego, zakochują się. Koniec. Ale nie w przypadku tej książki. I nawet nie dlatego, że planowany jest drugi tom. Ta historia ma drugie, a może nawet trzecie dno. Jest wielowymiarowa. Nawet jeśli nie lubicie uroczych miłosnych historii, odnajdziecie w niej coś, co Was zaciekawi. Nie mogę zbyt dużo pisać o tym, jakie problemy porusza ta książka, bo będzie to spoiler, ale jest w niej zawarte dużo więcej niż na pierwszy rzut oka można byłoby się spodziewać. Traktuje nie tylko o poznawaniu siebie, swoich możliwości, o przekraczaniu własnych granic i o zmienianiu się, ale, co ma związek z powyższym o lękach przed ludźmi, przed przełamaniem się. O obawach, jakie niesie za sobą każda zmiana. O stracie lub nawet stratach różnego rodzaju, wyrzutach sumienia i możliwościach, jakie czekają za rogiem. O sekretach, które nie dają ratunku, tylko ranią i przynoszą ból. O spełnianiu cudzych marzeń. O podporządkowywaniu się woli innych. A przede wszystkim o ludziach, zwykłych niezwykłych młodych osobach z krwi i kości, które są źródłem tego jedynego w swoim rodzaju emocjonalnego rollercoastera, jaki serwuje nam ta książka. Ale to nadal niewielki wycinek tego, o czym ona mówi. Sami się przekonacie, kiedy po nią sięgniecie. Nawet zapowiadany w opisie mroczny sekret z przeszłości, tajemnica dziewczyny, która przez całą powieść trzyma czytelnika w napięciu, to nadal nie jest wszystko. Najfajniejsze jest w książce to, że każdy z bohaterów, chociaż albo doznał jakiejś straty, albo zmaga się z poważnymi problemami, każdy, dosłownie każdy, zaraża optymizmem i radością życia.
To nie może być prawda. Dlaczego wstrzymujemy się z robieniem rzeczy, które są dla nas ważne albo przy których mogłybyśmy się dobrze bawić? Z obawy przed tym, co inni pomyślą? Z obawy przed zrobieniem z siebie pośmiewiska? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że mam po uszy unikania rzeczy, które dla innych są czymś najzwyklejszym w świecie.
Ta książka jest cudowna. Słodka jak cukierek i cierpka jak cytryna jednocześnie. Wprowadza niesamowity klimat. Uczucie między bohaterami rozwija się bardzo powoli, dzięki czemu odczuwamy każdy fragment tego, co zaczyna ich łączyć i to jest wspaniałe. Autorka postawiła na silne, wyraziste emocje, które towarzyszą czytelnikowi od samego początku do wielkiego finału. I chociaż to rozwijające się nowe uczucie jest osią fabuły, nie jest to jedyny ważny wątek w powieści. Nie przytłacza i nie przysłania innych tematów. A jest ich tu sporo. Bohaterów godnych uwagi również. Oprócz wyraźnie wyróżniających się w książce Hailee i Chase’a, ważni dla fabuły są również jego, a potem również jej przyjaciele. Lexi, Shaine, Clayton, Eric, Charlotte, oni wszyscy są cudowni, każdy inny, ze swoimi problemami i zmartwieniami, ale wszyscy pełni życia, tryskający energią i dający takiego kopa do działania, jak mało który poradnik. Rewelacyjnie zostali ukazani nie tylko oni, ale przede wszystkim łącząca ich przyjaźń. Coś niesamowitego! Chociaż ci ludzie oddalili się od siebie przez lata, każdy zajął się swoim życiem, kiedy spotykają się z powodu urodzin jednego z nich, który już niestety nie może z nimi być, jest jak dawniej, jakby nie rozstawali się nawet na moment. Szybko akceptują w swoim gronie Hailee, a dla niej równie szybko stają się nową rodziną. Jednak nawet oni nic nie mogą poradzić na trapiące dziewczynę demony. Zresztą niczego nawet się nie domyślają, bo Hailee nie daje im szansy na lepsze poznanie siebie i swoich problemów. Bohaterowie drugoplanowi to również majstersztyk. Moją ulubioną postacią z tego grona jest Beth, od której biło takie ciepło i chęć pomocy, że chciałoby się wejść do książki i ją uściskać.
Autorka tak zręcznie manipuluje słowem, że książka zaskakuje nas ze strony na stronę coraz bardziej. A punkt kulminacyjny następuje w finale. W tym miejscu muszę przyznać, że przewidziałam, jaką tajemnicę skrywa Hailee i zakończenie nie było dla mnie takim zaskoczeniem, jakiego się spodziewałam. A, że bardzo lubię takie plot twisty, które wbijają w fotel, czuję lekki niedosyt. Ale mimo to, jestem tą książką oczarowana. Bo jeśli wziąć pod uwagę całokształt i emocjonalne tornado, jakie sprowadziła na mnie ta książka, plot twist, który nie zrobił na mnie wrażenia, to nic. Warto ją przeczytać. Dlatego, że jest nietuzinkowa, mądra, ujmująca. Nie tylko skłania do własnych przemyśleń, ale też daje kopa do działania.
Wzdrygam się, ale uczucie rozgoryczenia nie chce zniknąć, uparcie pozostaje na mojej skórze i pali jak oparzenie słoneczne. Bo uczucie to nie jest mi obce. Bo wiem dokładnie, jak to jest, kiedy nagle przestaje się być kimś ważnym.