Bardzo ciężko jest wkraczać w dorosłość i funkcjonować w niej ze świadomością, że nasi rodzice nie byli idealni albo chociaż WYSTARCZAJĄCO dobrzy. Że zamiast miłości i wsparcia dostaliśmy od nich ciągłą krytykę i wymagania. Że zamiast wspólnego poznawania świata dostawaliśmy ciągłe reprymendy i blokady - tego nie rób, to zostaw, na pewno się przewrócisz albo utopisz.
Szczególnie ciężko jest, gdy już uświadomimy sobie to, w jaki sposób te słowa wpłynęły na nasze życie i jak nas ukształtowały. Bo ukształtowały. W dorosłości przejawiają się w naprawdę różnych sytuacjach i formach. Możemy być niepewni siebie. Możemy być zniechęceni. Możemy ciągle zadawać sobie pytanie o to, po co to wszystko? Po co wstajemy rano z łóżka, idziemy do pracy i powtarzamy to dzień za dniem, rok za rokiem? Jaki w tym sens? Możemy być zazdrośni o uwagę innych osób albo święcie przekonani o tym, że do niczego się nie nadajemy, a już szczególnie do kochania.
Jeszcze ciężej jest uświadomić sobie, że za większością z tych uczuć kryje się nasze wewnętrzne dziecko - mała, przytłoczona i zraniona przez rodziców istota, która chciałaby, żeby było dobrze. Cokolwiek to oznacza.
A kiedy już sobie to uświadomimy... to dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa praca.
Książka Sylwii Sitkowskiej jest naprawdę dobrą pozycją, która doskonale sprawdzi się zarówno jako uzupełnienie terapii, jak i szeroko pojmowany wstęp do niej. Składa się z trzech części - poświęconych przeszłemu ja, teraźniejszemu ja i przyszłemu ja. W każdej z nich znajdują się różne ćwiczenia - niektóre przemówiły do mnie bardziej (jak wykreślanie z listy wartości, do momentu w którym zostaną te dla nas najważniejsze), niektóre mniej (jak wizualizacje i afirmacje) ale wszystkie są dobrze rozpisane i wytłumaczone.
(Poza jogą i medytacją, która, jak sama autorka przyznaje, była po prostu zaznaczona, jako coś, co potencjalnie pomoże nam się wyciszyć.)
A wyjaśnienie jest naprawdę bardzo ważne - bo niby to oczywiste, że ćwiczenia oddechowe powinniśmy powtarzać szczególnie w chwilach w których jesteśmy spokojni, a nie dopiero podczas ataku paniki, ale często o tym zapominamy.
Tak samo, jak zapominamy o tym, że sporo mechanizmów radzenia sobie z rzeczywistością i naszych reakcji to mechanizmy i reakcje wyuczone, wyniesione z dzieciństwa. To, co wtedy działało działało przez długi czas - sprawdzało się i pozwalało nam przetrwać. Dlatego, jako dorośli wkraczamy w życie z ciężkim bagażem - możemy się niejako odruchowo wycofywać z różnych relacji, możemy cierpieć z powodu patologicznej skłonności do unikania konfrontacji, możemy żyć zorientowani na innych, a nie na siebie. I przez to nasze lęki i frustracje będą się nasilać.
Bardzo ważne jest też to, żeby uświadomić sobie sposób w jaki do samych siebie mówimy - jako dzieci z rodzin dysfunkcyjnych często jesteśmy wobec siebie nadmiernie krytyczni. Chcemy mieć nad wszystkim kontrolę. Planujemy, przewidujemy, zamartwiamy się i robimy wszystko idealnie tylko po to, żeby nic się nie wysypało. A kiedy to się stanie - bo stanie się prędzej czy później - niepowodzenie traktujemy na równi z absolutną tragedią.
Gdybyśmy jednak zastanowili się nad tym i zadali sobie pytanie o to, czy w ten sam sposób - tak, jak traktujemy samych siebie - potraktowalibyśmy jakąś bliską nam osobę, to najczęściej odpowiemy, że nie. To byłoby co najmniej niemiłe i niestosowne. A tak naprawdę to okrutne i podłe.
Ten rozdźwięk dużo daje do myślenia. I też niby jest oczywisty, a jednak nie do końca.
,,Krytykujesz siebie od lat, ale to nie działa. Spróbuj więc schlebiać sobie i zobacz, co się stanie.''
Sylwia Sitkowska zachęca nas do tego, żebyśmy sami dla siebie stali się takimi rodzicami, jakich zawsze potrzebowaliśmy. Kochającymi, uważnymi, zorientowanymi na nas i na nasze potrzeby. Takimi, którzy mają w zanadrzu dobre słowo i ukrytą gdzieś czekoladę. Takimi, którzy rozumieją potrzebę spędzenia dnia w piżamie i w łóżku, albo z kocem na kolanach i herbatą pod ręką.
Bądźmy więc nimi dla siebie.