"Żywiołaki" Michaela McDowell'a przyciągnęły mnie do siebie opisem, który przywodził mi na myśl twórczość H. P. Lovecraft'a i to właśnie na historię w takim stylu liczyłam. Dlaczego? Otóż w Alabamie, na leżącym nad oceanem skrawku ziemi, który przypływ regularnie odcina od stałego lądu, leży Beldame – jak przyjęło się mówić na trzy wiktoriańskie domy wybudowane w XIX wieku. Tam od lat wakacje spędzają dwie prominentne i spowinowacone ze sobą rodziny – Savage’ów i McCrayów.
Jednak trzeci dom stoi pusty. Od lat nikt nie był w środku, więc zachłanna wydma z roku na rok pochłania go coraz bardziej. Z tym budynkiem wiąże się tajemnica, o której nikt nie chce mówić, a nawet o niej myśleć.
Pogrzeb matrony Savage'ów staje się pretekstem do tego, aby większość członków obu rodzin po latach znowu się spotkała i korzystając z okazji spędziła lato w Beldame. Wśród nich jest m. in. wychowana w Nowym Jorku młoda India McCray, która jest nieświadoma przeszłości tego miejsca. Dziewczyna postanawia zbadać opuszczony dom i poza piaskiem znajduje w nim coś jeszcze. Coś, co wcale nie chce, aby o nim zapomniano.
~*~
Tak jak wspominałam w poprzednim poście jesienią lubię sięgać po horrory. Wtedy dużo lepiej je odbieram i wczuwam się w klimat tego typu powieści, która często wywołuje u mnie gęsią skórkę i "siada" na psychikę do tego stopnia, że nocą boję się pójść do ubikacji. Taki stan wywołał u mnie chociażby
"Lęk" Tomasza Sablika, który
niewątpliwie jeszcze bardziej rozbudził moją chęć na tego typu historie. Dlatego też dość szybko sięgnęłam po kolejny horror i tak jak wspomniałam na początku miałam nadzieję na coś w klimacie prozy Lovecraft'a, co poniekąd dostałam - tylko moim zdaniem w nieco lżejszej i pewnie dla niektórych dużo bardziej przystępnej wersji. W
"Żywiołakach" znalazłam podobne motywy do tych, które wykorzystywał mistrz gatunku, i które ja osobiście bardzo lubię. Mroczne miejsca odcięte od cywilizacji, z tajemniczą historią nie tylko danego miejsca, ale również ludzi z nim związanych to coś, na co bardzo łatwo mnie złapać. I zwykle takie motywy mi się podobają. Chyba nie muszę Wam wspominać, że tak było i tym razem...;). Historia rodziny oraz pomysł na Żywiołaki bardzo mnie ciekawiły i trzymały przy tej powieści.
Jednak mimo tego, że "Żywiołaki" to kawał dobrej literatury grozy znajdziecie tu tez sporo elementów typowych dla powieści obyczajowej, które moim zdaniem trochę zabijają aurę grozy i tajemnicy. Mnie one nieco uwierały i obniżały przyjemność z lektury. Jednak to może być również atutem - szczególnie dla osób, które na co dzień nie sięgają po literaturę grozy, a chciałyby to zmienić. Myślę, że to będzie całkiem dobra opcja na lekkie i całkiem przyjemne wejście w ten gatunek. Dodatkowo tą historię można pochłonąć w 1 do max 3 wieczorów, więc to jest całkiem dobry wybór np. na książkę do pochłonięcia w weekend.
Osobiście po przeczytaniu powyższej książki czuję lekki niedosyt, bo w porównaniu do "Lęku" jest dużo mniej straszna. Ale być może to kwestia osobistych preferencji, co do tego typu historii.
Podsumowując...
"Żywiołaki" to całkiem dobra historia, którą spokojnie można pochłonąć na raz. I mimo tego, że nie jest to najstraszniejszy horror jaki czytałam to niewątpliwie jest warty uwagi. Zatem jeżeli z jakiegoś powodu jeszcze nie czytaliście horrorów, a chcecie zacząć to powyższa powieść może być dla Was.