W mieście zwanym wśród wilków Psią Ziemią rozprzestrzenia się zaraza. Nie jest to jednak zwykły, choć zabójczy wirus, lecz substancja , która skazi wszystko, czego się dotknie. Przeżre ubrania, wniknie w glebę, a nosiciel umrze w męczarniach. Taką moc ma tylko krew pomiotów demonów, Bezimiennych, sług złej bogini. Żyją wśród ludzi, a jedyne po czym można ich rozpoznać to obumierające życie wokoło nich. W ślad za nimi ruszają Wędrowcy Erin, ludzie potrafiący zamieniać się w wilki, których celem jest wyplewienie zarazy. Mąż i żona, których imion nie znamy, potrafią wniknąć we wspomnienia martwych pomiotów, by prześledzić ich życie i myśli. Nie spoczną, póki nie zabiją ostatniego z dzieci demonów. Co jednak jeśli nie wszystkie są złe i bezwzględne, a wręcz przeciwnie – dbają, by nikomu nie stała się krzywda?
Jonie, Rachel i innym nie pozostawiono wyboru – urodzili się ze zniekształconym ciałem i musieli nauczyć się wtapiać w tłum. Ten pierwszy miał łatwiej, skrzydła obcięła mu matka, a potem pozostało jedynie unikać niepotrzebnych kontaktów i palić wszystko, czego się dotknie. Dziewczyna jednak ma skórę pokrytą łuskami, które ukrywa pod grubymi szatami czarownicy. Wraz z bratem ucieka z miasta do miasta, by zgubić pogoń i ciągnący się za nią szlak śmierci. Tak trafia do Psiej Ziemi, którą zaczyna uważać za dom, póki nie poznaje innych takich jak ona.
Z początku najtrudniejszym elementem lektury jest narracja. Prowadzona przez bezimienną tropicielkę demonów opisuje drogę jej i jej męża do miasta, w którym znajdują się ogniska zarazy. W pewnym sensie „wchodzi ona do głowy” Jonie, którego ciało znaleźli na obrzeżach. Równocześnie śledzimy przejmujące losy tego półdemona, a także małżeństwo podążające tropem z jego wspomnień. Możemy jedynie zgadywać, co Wędrowcy spotkają za rogiem oraz, czy zdołają złapać pozostałych, póki nie będzie za późno.
Właśnie ten element zaskoczenia, który serwuje nam McDermott, wysuwa się na pierwszy plan. Opisy miasta oraz życia jego mieszkańców owiane są tajemnicą, przez dłuższy czas nie wiemy nawet, co tak naprawdę łączy bohaterów. Z każdą przewróconą kartką Wędrowcy zacieśniają kręgi wokół półdemonów, a my z pewną zgrozą obserwujemy kolejne wypalone ogniska zarazy. Same postacie są dość szczegółowo nakreślone, gdyż patrzymy na nie z punktu widzenia Jony. Ten zabieg stawia pod znakiem zapytania moralność i słuszność polowania małżeństwa na ludzi, których los tak okrutnie doświadczył, a którzy uważają, by nikogo więcej nie skrzywdzić.
Na pewno o wiele więcej o losach bohaterów – zarówno Wędrowców, jak i potomków Bezimiennych – dowiemy się w kolejnych tomach, gdyż „Dzieci demonów” to pierwszy tom trylogii „Psia Ziemia”. Pozostaje nam tylko czekać i liczyć, że Prószyński i S-ka jak najszybciej wyda część drugą. Jedyne do czego mogę się przyczepić to spolszczenie tytułu, który w luźnym tłumaczeniu z angielskiego powinien brzmieć „Nigdy się nie znali”, co nijak ma się do polskiej wersji, aczkolwiek „Dzieci demonów” brzmi o wiele lepiej i chwytliwie.
Słysząc o demonach i ich łowcach nasuwa się na myśl cykl Petera V. Bretta. Choć można znaleźć między nimi pewne podobieństwa, „Malowanego człowieka” i inne tomy polubiłam bardziej, gdyż więcej tam akcji, a sama historia jest bardziej rozbudowana. Powieść J. M. McDermott to także czyste, mroczne fantasy, w którym przez kartki przebija nastrój strachu i niepewności bohaterów. Czy pomioty demonów w pełni zasługują na śmierć z ręki wilczych Wędrowców? Tego dowiemy się w kolejnych tomach serii. Póki co, „Dzieci demonów” Wam polecam.