Kolejny raz przekonałam się, że kocham polskich autorów i h twórczość. Lwowska kołysanka to debiut Moniki Kowalskiej, ale cóż to za debiut. Można go śmiało okrzyknąć mianem debiutu roku. To pierwsza część cyklu Dwa miasta i już zakończenie sugeruje nam jakie to będzie miasto. Razem z bohaterami książki udamy się na Ziemie Odzyskane i przyznaję, że będę z niecierpliwością wyglądała kontynuacji rodziny Szubów. Ostatnio ma szczęście sięgać po książki, które dzieją się na Kresach albo zahaczają o tematykę II wojny światowej. We Lwowskiej kołysance znalazłam i jedno, i drugie czyli to co kocham w książkach najbardziej.
Jak pisze we wstępie sama autorka inspiracją do napisania tej historii były opowieści babci, które Pani Monika słyszała niejednokrotnie. W każdym słowie czuć kawał serca, który włożyła autorka w napisanie tej niezwykle pięknej opowieści. Czytając miałam wrażenie jakbym słuchała opowieści kogoś bliskiego, kogoś kto był świadkiem tamtych wydarzeń i dni. Czułam atmosferę tego wielonarodowościowego miasta i z ogromną przyjemnością szłam jego uliczkami. Już od dawna namawiam małżonka na podróż do Lwowa, ale po lekturze muszę namówić go skuteczniej.
Monika Kowalska zabrała mnie w lata trzydzieste, gdzie ma początek opowieść, w której poznajemy rodzinę Szubów. Matka, ojciec i troje dzieci. Zwyczajna rodzina: ona zubożała szlachcianka, a on prosty kolejarz. Ona starsza od niego i chociaż żyją skromnie, aby nie powiedzieć ubogo to w tym domu czuć miłość. To Paweł i Julia wychowują Adę, Józię i Nelę. To wokół rodziny Szubów autorka stworzyła tę niezwykłą powieś, w której zakochałam się od pierwszego zdania.
To oczami najstarszej Ady oglądamy Lwów ten sprzed wojny, ten za okupacji sowieckiej i ten dudniący butami niemieckich żołnierzy. Poznajemy prawdziwy Lwów wraz z jego specyficzną mową i to tutaj najbliższy sąsiad będzie chciał nam wbić w plecy. To z Adą i jej rodziną poznajemy głód i zimno wojennego Lwowa. To z bohaterami powieści jemy zupę z lebiody po to, aby chociaż na chwilę oszukać żołądek. To z nim odkrywamy tajemnice, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego i to w końcu z nimi wyruszamy na Ziemie Odzyskane, aby zacząć nowe życie. Czy lepsze? To się okaże z pewnością w kolejnej części Dwóch miast. Ale czy jesteście w stanie sobie wyobrazić, że ktoś wyrywa Was z korzeniami z miejsca, w który się urodziliście, w którym znacie każdy zakątek i z którym byliście związani całe życie? Tu mieliście dom, który był dla Was azylem i bezpieczną przystanią. I nagle ktoś Was tego pozbawia.....
Monika Kowalska napisała książkę, która jest nie tylko genialną lekcją historii, ale i książkę, która chwyta za serce od pierwszego zdania. Pokazała Lwów z precyzją zegarmistrza , wojnę z każdym jej detalem, który wywoływał łzy, bo jak można być obojętnym wobec ludzkiej krzywdy. Czy to Żyd, Polak czy Ukrainiec to człowiek pozostaje człowiekiem. Rozwaliła i rozbiła mnie ta książka, zmusiła do myślenia i oderwała od rzeczywistości do tego stopnia, że zabrakło mi czasu na ugotowanie obiadu:) na szczęście można kupić gotowca na wynos i obyło się bez rodzinnej dyskusji.
To debiut roku, debiut przez ogromne D i aż się boję zapytać co autorka trzyma dla biednego żuczka czytelnika w zanadrzu. Czapki z głów proszę Państwa nad takim debiutem. Autorka niesamowicie wysoko postawiła sobie porzeczkę i mam nadzieję, że sobie doskonale poradzi z kontynuacją losów rodziny Szubów. Pozostaje mi uzbroić się w cierpliwość, a Was zachęcam gorąco do sięgnięcia po Lwowską kołysankę i niech ukołysze Was do snu. Albo jeszcze lepiej zarwijcie noc, bo są książki, które na to zasługują.