Nie bez powodu nazywają ich łowcami głów. Sława zabójczego duetu rośnie z każdym dniem; nawet zwykli wieśniacy wiedzą, że ze starcia z nimi trudno wyjść żywym. Władcy zwracają się do nich w sytuacjach bez wyjścia, a oni zjawiają się z całym arsenałem broni i zdolności, żeby rozwiązać problem. Wampiry, upiory, wiedźmy, mutanty – nie boją się żadnego wyzwania i nikt nie jest dla nich wystarczająco godnym przeciwnikiem. Równowaga w morderczej pracy zostaje jednak zachwiana, kiedy dwuosobowy zespół Ubo i Liszowego niespodziewanie się powiększa…
„Łowcy głów. Jesień” w zapowiedziach wyglądali bardzo interesująco. Nie mogłam się doczekać, aż zacznę czytać – uwielbiam poznawać rodzimych autorów, zresztą sama książka wydawała się świetną, dopracowaną powieścią fantastyczną. Jej tło przypominało mi nieco „Wiedźmina”, dlatego byłam pewna, że po przeczytaniu nastąpi fala zachwytów. Teraz jest mi głupio i z tego miejsca przepraszam pana Sapkowskiego za to skojarzenie, bo „Łowców głów” trudno nawet postawić obok serii o Geralcie z Rivii.
Autor bez wątpienia kryje w sobie ogromny potencjał. Widać, że miał konkretny pomysł na swoją opowieść, że zanim sam zaczął pisać, przeczytał wiele książek fantastycznych, dlatego poruszanie się w stworzonej przez siebie rzeczywistości nie sprawiało mu problemu. Umiejętnie opisywał broń, jaką posługiwali się tytułowi łowcy, tłumaczył działanie niezwykłych ziół czy wyjaśniał zdolności, które posiadał dany gatunek istot. W tym względzie nie ma powodów do narzekań, niestety w warstwie językowej było bardzo kiepsko. Składnia miejscami jest po prostu okropna, tak samo dialogi bywały nienaturalne i kulawe, przez co trudno było się powstrzymać przed wznoszeniem oczu do nieba. Na dodatek rozdziały kończyły się czasem w nieudolny sposób, jakby w danym momencie pisarz decydował, że to wszystko, że nie warto dopisywać jakiegoś zgrabniejszego zakończenia, tylko najlepiej przejść dalej. Strasznie mnie to irytowało.
Fabuła była dość ciekawa i pomysłowa, choć odnoszę wrażenie, że przez potknięcia stylistyczne nie da się jej w pełni docenić. Kreatywność dostrzegało się gołym okiem, autor intrygująco rozwijał wątki czy też przedstawiał historię danej postaci. Zlecenia, które dostawali łowcy, były nieraz skomplikowane i wymagały solidnego przemyślenia, czasem pojawiał się w nich niespodziewany zwrot akcji. Jednocześnie większość elementów fabularnych była niesamowicie naciągana, co sprawiało, że nawet najbardziej interesująca część akcji prezentowała się bardzo naiwnie. Właściwie tylko jedna z finałowych scen, gdzie rozgrywa się najważniejsza walka w utworze, nie pozostawiła po sobie niedosytu, bo była dynamiczna i wprowadziła bardzo dobrze wyważone napięcie.
Jeśli chodzi o bohaterów, to polubiłam Liszowego – uważam, że jego postać jest niezwykle barwna i najlepiej przedstawiona. Początkowo przeszkadzała mi jego wulgarność, ale później przywykłam, akceptując to jako część jego specyficznej osobowości. Warto dodać, że Lisz jest wampirem, choć niepełnym (tu pojawia się jeden z najciekawszych wątków, dotyczący nekromanty Zora), przez co jest istotą wyjątkową i jednocześnie nieprzewidywalną. Ubo, ork, był dobrym partnerem Liszowego, również wzbudzał sympatię. Wszystko zepsuło jednak pojawienie się Cleo. Co za denerwująca bohaterka! Infantylna, niezdarna, na dodatek powodująca, że mój ukochany Lisz zaczął się zmieniać w ciepłe kluchy. Uch. Reszta postaci pozostaje raczej na drugim planie i nie wzbudza większych emocji – nie rozumiem tylko, po co na początku książki pojawiły się osobne fragmenty opisujące Liszowego i Ubo. Naprawdę, te wszystkie informacje dało się wpleść w fabułę, przy okazji uniknęłoby się bardzo niezgrabnego, sztucznego efektu, który nie wywołał zbyt dobrego pierwszego wrażenia.
Zakończenie książki pozostawia wiele do życzenia: po bardzo dobrej scenie walki i dość niespodziewanemu rozwinięciu akcji następuje absurdalny przeskok w czasie. Absurdalny, bo nagle mija osiem lat, osiem lat, które okrojono do paru zdawkowych, niewiele mówiących zdań. Okropnie mnie to rozczarowało. Jeśli powstanie drugi tom, mam nadzieję, że autor w retrospekcjach nieco lepiej zarysuje ten okres czasu, który przepadł i pozostawił po sobie uczucie zawodu.
„Łowcy głów. Jesień” to bardzo nierówna książka. Jak już wspominałam, pomysły były dobre, niestety efekt końcowy zgrzytał w zbyt wielu miejscach, bym mogła tę powieść polecić z czystym sercem. Dochodzę do wniosku, że przy czytaniu częściej się męczyłam, niż należycie wciągałam, dlatego jeszcze się zastanowię, czy sięgnę po drugą część, o ile zostanie ona wydana.