Nigdy nie byłam na żadnej pielgrzymce, choć jestem katoliczką i w swoim czasie dość aktywnie starałam się to wyrażać. Muszę się Wam przyznać, że nawet nie mogę sobie przypomnieć, by kiedykolwiek myśl pójścia na pielgrzymkę pojawiła się w mojej głowie. Nie rozumiałam i nadal nie rozumiem idei pielgrzymek. Oczywiście jak wszyscy słyszałam te niesamowite historie o poczuciu satysfakcji, głębszej, duchowej refleksji i wspaniałych ludziach. W pewnym sensie wydaje się być to pociągające, a przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ sama tego nie czuję i nie jestem w stanie wyobrazić sobie tej cudownej atmosfery, o której z taką pasją opowiadają pielgrzymi. Czy kiedyś to się zmieni? Moja wiara na przestrzeni lat stanowczo podupadła, więc nie mam tego w planach. Ale kto wie, może pewnego dnia...
Teraz można by się zacząć zastanawiam, dlaczego postanowiłam przeczytać książkę, której sam tytuł sugeruje pielgrzymkę. Odpowiedź jest wybitnie prosta – z czystej ciekawości czytelnika. Mogę mieć sceptyczne podejście do tych wędrówek i całej koncepcji, ale jednak co roku tysiące ludzi w samej Polsce decyduje się na pielgrzymkę, więc coś w tym musi być. Wzięłam pod uwagę, że być może w tej krótkiej książeczce odnajdę odpowiedź na pytanie, co to takiego jest. A jeśli nawet nie, to w końcu warto poszerzać swoje horyzonty czytelnicze.
Tylko że niestety mój pęd do szukania odpowiedzi na różne pytania i próby z nowymi gatunkami oraz tematami, w tym przypadku okazały się straszną porażką. A wszystko ma swój początek w stylu autora, który jest wprost przerażający. Już dawno w żadnej książce nic tak bardzo mnie nie zszokowało... I to w ten negatywny sposób. Pisarz zdecydował się na wykorzystanie rymów, a jeżeli czytacie moje recenzje, to doskonale wiecie, że nienawidzę rymów. Po prostu dostaję ciarek, gdy się pojawiają. Pewnie to wynika z faktu, że sama jestem antytalentem w poszukiwaniu jakichkolwiek harmonijnych układów w słowach. Ale nawet pomijając moją zakorzenioną niechęć do rymów, to nie umiem znaleźć ani jednego powodu, dlaczego w tego typu historii powinny być rymy. Żeby było ciekawiej? Żeby zachwycić czytelnika? Rozśmieszyć? Od razu powiem Wam, że stanowczo nie wyszło to autorowi.
Kolejną karygodną dla mnie sprawą jest użycie młodzieżowych słów. W dwóch głównych powodów, bo pewnie znalazłabym ich o wiele więcej, gdybym skupiła się na głębszych poszukiwań. Po pierwsze to są niby młodzieżowe zwroty, bo tutaj ewidentnie osoba, które je używała, nie miała najmniejszego pojęcia, jak to robić. Zdaję sobie sprawę, że niektórym osobom wydaje się, że użycie jakiegoś slangu jest najlepszym wyjściem i czasami słusznie. Ale trzeba umieć użyć takich zwrotów, jeśli się na nie decyduje. Choć też, żeby nie być zbyt surowym, nawet niepoprawne użycie czasami nie zaszkodzi. Tylko że tu słowem kluczem jest: czasami. A nie w każdym zdaniu – i to niekiedy kilkukrotnie. W tym momencie brak znajomości poprawnego znaczenia i zbyt potoczny język stają się koszmarem. I nie można też zapomnieć, że każdy, kto się decyduje na sformułowania używane przez młodych ludzi, musi liczyć się z tym, że traci na uniwersalności. Nasz język – w formalnym znaczeniu – zmienia się i z czasem pojawiają się nowe słowa, a stare są zastępowane innymi. Bardzo łatwo zaobserwować ten proces. To co w takim razie powiedzieć o nastoletnim języku? Mam ponad dwadzieścia lat, a czasami mam wątpliwości, czy dogadałabym się z licealistą, gdyby zdecydował się na szkolne neologizmy. Cała "Rodzina Pielgrzymia" za chwilę okaże się nie do zrozumienia.
Złą stylistykę trudno wybaczyć, ale w niektórych przypadkach fabuła jest w stanie uratować sytuację. Niestety tutaj po raz kolejny doznałam kompletnego zawodu, gdyż ta historia jest całkowicie o niczym. To jest zbiór nikomu niepotrzebnych informacji. Nie chciałabym tego słuchać nawet od bliskiej osoby. Wiem, że w tym przypadku zabrzmiało to dość okrutnie, ale będąc szczerym – po co mi znajomość nic nieznaczących imion i faktów z nimi powiązanych? Oczywiście, że są to prawdziwi ludzie, którzy sami w sobie są ważni i należy im się odpowiedni szacunek i uwaga. Tylko że nie mam najmniejszego pojęcia, kim konkretnie są ci ludzie. Nawet jak spotkałabym ich na żywo, to nie zdawałabym sobie z tego sprawy...
Ta recenzja prawdopodobnie zniechęci Was do książki. Taki jest też jej cel, choć smutno mi z tego powodu. Zazwyczaj piszę w tym miejscu, że mimo wszystko nie żałuję, że przeczytałam daną pozycję, ponieważ to zawsze nowe doświadczenie. Tym razem był to zmarnowany czas w moim przypadku. Choć przyznam, że też nie chcę pisać otwarcie, żebyście nie czytali tej opowieści. Być może w porównaniu do mnie lubicie rymy, uczęszczacie na pielgrzymki i dla Was książka będzie niosła wiele dobrych wspomnień albo atmosferę pielgrzymki. Jak w każdym literackim przypadku, musicie sami odpowiedzieć sobie, czy chcecie dawać szansę tej powieści.