Proszę Państwa, jak można zepsuć w kilku wywiadach tak dobry i ciekawy oraz dający szerokie pole do popisu temat tabu jakim jest pornografia? Autor, który kilka miesięcy temu porwał mnie gatunkiem sensacja/kryminał zbytnio się zapędził w reportażu udowadniając, że nie powinien pisać poza ramami swojej literackiej wyobraźni, bo mu to zwyczajnie za dobrze nie wychodzi. Jestem mocno rozczarowana tą książką. Zacznę jednak od początku.
Robert Ziębiński, który nie omieszkał kilkukrotnie uświadomić czytelnikom, iż miał w swej karierze epizod pełnienia funkcji redaktora naczelnego magazynu polskiego "Playboya" ściąga cenzurę milczenia z branży pornograficznej. I za to ogromny plus, iż bez wahania podejmuje niełatwy, zepchnięty do kuluarów temat. Jednakże robi to w tak specyficzny sposób, że nie jestem pewna czy wyjdzie z tego cokolwiek dobrego. Rozmówcy to zarówno producenci, aktorzy, seksuolodzy - ludzie, którzy z tej branży żyją lub obracają się w jej wąskich kręgach. Jedne rozmowy są bardziej ciekawe, inne - w mojej opinii - nie powinny się tam w ogóle znaleźć, bo choć autor chciał przekazać zarówno stronę społeczną, jak i medyczną, odczarowanie tematu tabu i jednocześnie pokazanie krytycznego stosunku wielu ludzi wynikającego z uprzedzeń, zaburzeń percepcji, konserwatyzmu i zaburzeń na tle seksualnym to poszczególni rozmówcy pasują do całokształtu książki, jak pięść do oka. Kto będzie usatysfakcjonowany lekturą? Ktoś, kogo interesują ludzie tworzący porno czy biorący w nim bezpośredni aktorski udział. Dla chłonnego wiedzy i popędzanego ciekawością czytelnika znajdzie się wiele interesujących kąsków. Kto na pewno nie będzie zadowolony? Ktoś, kto po reportażu czy literaturze faktu spodziewa się obiektywizmu, relacji, w której ja - odbiorca-czytelnik - chcę wyrobić sobie własne zdanie, a nie ulegać zdaniu i stosunkowi do danego tematu przez pryzmat poglądów autora. Pan Robert Ziębiński odbiera tę przyjemność.
Denerwuje swoim stylem prowadzenia rozmowy, który można przyrównać do przekonywania wszystkich i wszystkiego do swoich racji. W ten sposób jako czytelnik czuję się potraktowana jako głupiec bez zachowania własnej przestrzeni do wniosków.
Autor oprócz tego stosuje dziwną praktykę: "powtórzę coś kilka razy, a nabierze to niebagatelnego znaczenia". No nie, nie tędy droga. Przykład: obszerny wykład w moralizatorskim tonie z przytoczeniem informacji na temat braku wpływu pornografi na gwałt, by później kilkukrotnie pytać specjalistów, lekarzy, seksuologów, ludzi z branży czy jest w tym prawda czy może jednak nie? Co w takim razie ma o tym wszystkim myśleć czytelnik, jak nie o jednym wielkim bałaganie, jaki chce (raczej nieświadomie) zrobić w głowie odbiorcy Ziębiński? Kolejną kwestią jest poczucie chaosu, jakie wkradło się i w książkę jako całość i w rozmowy sprawiając wrażenie braku planu na wywiady, nieprzygotowanie pytań, powracanie co rusz do tych samych poruszonych już stronę czy dwie wcześniej zagadnień. I te nikomu niepotrzebne elementy nawiązywania do religii i nieudolności obecnego rządu oraz kiepskiej edukacji seksualnej w Polsce. Nic nowego, czego polskie społeczeństwo by nie wiedziało, więc zamiast utyskiwać na te aspekty warto było głębiej pochylić się nad tym, czego w książce jednak zabrakło, choć potencjał był.
Ostatnim wnioskiem, który nasuwa się po przeczytaniu opinii innych na temat "Porno" jest skupienie się na przesłaniu, a nie na jakości tekstu, bo mam wrażenie, że choć tekst i temat poruszony przez autora jest cenny i staje się wprowadzeniem do tematu tabu, jakim jest pornografia to mało kto skupił się w swoich recenzjach o pokaleczonym i poszatkowanym tekście niestety nie za dobrej jakości, stąd nasuwa się pytanie, czym powinna być recenzja? Bo niestety wielu skupia się na problemie wynikającym z zawartości książki, o tym opowiada, a mało kto przygląda się sposobowi przekazu, który autorowi tutaj nie wyszedł zbyt dobrze, a który może chętnych czytelników i odbiorców naszych treści po prostu rozczarować.
Podsumowując: polecam w granicach ciekawości i rozeznania się w temacie pornografii, lecz nie polecam komuś, kto spodziewa się tutaj profesjonalnie napisanej, obiektywnie poprowadzonej książki.
Ps. W moim egzemplarzu recenzenckim jest wspomnienie leku cyt. "gavicson". Wierzę, że w egzemplarzach finalnych ten błąd będzie poprawiony, bo zapewne autor miał na myśli Gaviscon, a szkoda byłoby wprowadzać w błąd na temat nieistniejącego leku imitującego filmową spermę ;)