Kathryn Croft nie jest dla mnie obcą autorką, czytałam jakiś czas temu kilka jej książek, więc teraz z ochotą zabrałam się za lekturę jej nowej powieści. Nawet ucieszyłam się z powrotu autorki na nasz czytelniczy rynek. Chociaż ostatnio na tym rynku pojawia się tak dużo książek z gatunku kryminał/thriller, że autorom bardzo trudno zaskoczyć czytelnika i wymyślić temat poruszający, mocny i intrygujący, ale czasami ich wysiłki wydają się wręcz marne, żeby nie powiedzieć, że bujają w oparach absurdu...
"Dziewczyna z pokoju 12" to dość dobry thriller psychologiczny, chociaż muszę dodać, że spodziewałam się czegoś bardziej elektryzującego.
Początek jest bardzo obiecujący, autorka zaczyna dość mocno, od znalezienia zwłok w jednym z londyńskich hoteli. W pokoju numer 12 ekipa sprzątająca trafiła na zwłoki młodej kobiety. Informacją o tej zbrodni zaniepokoiła się nieco Hannah, kobieta mieszka w pobliżu tego hotelu, więc może dlatego tak się tą sprawa przejęła. Hannah od kilku lat jest szczęśliwą mężatką, matką pięcioletniej córeczki oraz właścicielką księgarni "Szepczące Stronice", w której dodatkowo sprzedaje się kawę. Jej życie toczy się spokojnie według niemal tych samych schematów. Od kilku miesięcy kobieta jednak zauważa pewną zmianę w zachowaniu męża. Max jest analitykiem finansowym i ostatnio ciągle tłumaczy, że ma nadmiar pracy, wraca więc późno do domu i w nie najlepszym humorze. Zbyt opryskliwie odpowiada żonie na zadawane przez nią pytania i chłodno traktuje córeczę.
"Max jest analitykiem finansowym w globalnej spółce technologicznej i gdyby nie musiał spać, pracowałby dwadzieścia cztery godziny na dobę."
Gdy Hannah sprawdzając odzież przed praniem znajduje w spodniach Maxa hotelowa kartę z nr 12, jest mocno zszokowana. Skąd mąż wziął tę kartę? musi go o to zapytać.
Czekając na niego jej wyobraźnia zaczyna podpowiadać jej różne scenariusze. Zaczyna domyślać się różnych rzeczy. Czy Max miał romans z tą zamordowaną dziewczyną?
Kto ją zabił i dlaczego?
Zapowiadało się bardzo dobrze, lecz już później nie było tak ciekawie. Zrobiło się zbyt monotonnie, zbyt wiele zbędnych rozmyślań i niepotrzebnych dialogów, które nie wniosły nic do fabuły. Pomysł ciekawy, lecz nie do końca trzymający w napięciu.
Autorka porusza temat, który dotyczy nas wszystkich. Temat zaufania. Czy każdy z nas może tak naprawdę zaufać swoim bliskim? Czy na pewno ich znamy? Czy nic przed nami nie ukrywają? A czy my sami daliśmy się się poznać swoim najbliższym? Myślę, że każdy z nas ma jakieś swoje tajemnice, o których nikomu nie powiedział. Zawsze jest coś trzymane w sekrecie. Czujemy jakąś obawę przed ujawnieniem swoich problemów bliskim. Czy jednak da się poznać tak naprawdę innego człowieka? Chyba nie, bo nawet siebie nie znamy...
Lecz mimo to i tak trzeba się o to starać, a przede wszystkim rozmawiać, bo szczera rozmowa to podstawa zaufania. Nie można unikać dyskusji o problemach, bo później może być nie tylko coraz trudniej zacząć rozmowę, ale może być już na to za późno.
"Aby coś wyjaśnić, ludzie potrzebują głosu. Szansy na szczerość i dzielenie się prawdą bez obaw przed oceną. Lub czymś gorszym."
"A wiesz, co jest naprawdę ważne? Najbliższym przyjaciołom zawsze trzeba mówić prawdę. Nie zdradzać ich zaufania, ale też upewniać się, że my możemy im zaufać. Nigdy przed nimi niczego nie ukrywać, nawet jeśli nam się wydaje, że to dla ich dobra."
Jak wspomniałam wcześniej, podoba mi się sam pomysł na fabułę, lecz główna bohaterka moim zdaniem zachowywała się jakoś dziwnie, jej myśli są zbyt chaotyczne i zbyt pochopnie wydaje osądy o innych. Natomiast rola jej męża została tu jakby zmarginalizowana, wydaje mi się, że powinna mieć tu większe znaczenie.
Ogólnie to dobra książka i warto ją przeczytać zwłaszcza dla tematu przewodniego, zaufania do współmałżonków, do przyjaciół i znajomych.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.