I znowu zacznę tak samo: miałam w ogóle nie czytać tej drugiej części. Bo po co, skoro pierwsza część tylko mnie w sumie zmęczyła? „Ciemniejsza strona Greya” wpadła w moje ręce jednak znowu przypadkiem – tym razem nasze polskie tłumaczenie. Książkę więc postanowiłam przeczytać i przekonać się, czy jest gorsza, czy jednak autorka mnie czymś zaskoczy i drugi tom okaże się lepszy.
Co takiego jest w fenomenie Fifty Shadows? A no chyba ta niepewność. Bo przecież tak dużo jest negatywnych recenzji, jak i pozytywnych. I chyba właśnie dlatego wszyscy te książki czytają, nawet jeśli twierdzą, że są do kitu. Ja również przeczytałam, mogę się więc wypowiedzieć na temat kolejnej części i powiem Wam więcej – jeśli w moje ręce już niedługo wpadnie ostatni, trzeci tom, również go przeczytam – z ciekawości. Chociaż nie mam pojęcia, co też autorka tam wymyśliła – bo wydaje mi się, że cały pomysł został już wyczerpany i teraz może być już tylko nudno i usypiająco… Ale zobaczymy.
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” kończy się wiadomo jak – Ana w końcu decyduje się odejść od Christiana. Jednak nie na długo, bo nie mija pięć dni, a już są razem. Ale ich związek zaczyna się jakby zmieniać. Grey stara się bowiem zawzięcie walczyć ze swoimi demonami z przeszłości, stara się zmieniać swój punkt widzenia itp. Poza tym przyznaje się, że bez Any nie może żyć… Cóż, nadal fabuła jest trochę okrojona, ale jak w pierwszym tomie jej w ogóle nie było, tutaj jakby coś poruszyło się do przodu. Jest bowiem trochę więcej akcji, momenty, które mogłyby nawet potrzymać w napięciu, gdyby były trochę bardziej rozwinięte, a nie ucinane już na samym początku, zanim na dobre się zaczęły. Muszę jednak przyznać pani James małego plusa za to, byłby większy, ale nie będzie.
Christian? Christiana w końcu byłabym w stanie polubić, gdyby nie jego zaborczość i chęć zawładnięcia wszystkim, co dotyczy Any. Grey jednak niczym mi w tej części nie zawinił, inaczej Ana. Irytująca do granic możliwości. Głównie swoją wewnętrzną boginią albo podświadomością – rany boskie, skąd to się wzięło w wyobraźni autorki??? Nie mogę tego znieść. Co trzecią stronę wewnętrzna bogini pojawia się i tańczy albo wywija fikołki z różą w zębach, a ja nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać, czy wyć do Księżyca… O święty Barnabo!...
No i w końcu wypadałoby powiedzieć parę słów o polskim tłumaczeniu Fifty Shadows. Gwoli ścisłości tym co nie wiedzą, przypominam, że pierwszą część czytałam po angielsku, w oryginale. Teraz się wzięłam za polski przekład i… żałuję, że nie trafiłam jednak na anglojęzyczną wersję. Znacznie łatwiej i lepiej czyta mi się Greya w oryginale. Tak – łatwiej. Nie rzucają się bowiem tak bardzo powtórzenia, ciągle te same zwroty, opisy, dialogi… Jak po angielsku nie przeszkadza mi czytanie po raz n-ty tego, że Ana rozpada się na milion kawałków albo gdy przygryza wargę, tak w polskim tłumaczeniu mnie to strasznie irytuje. Chociaż i tak tych powtórzeń jest mniej niż w pierwszym tomie – ten bije rekordy. Ach, no i muszę się przyznać, że od pierwszej strony czekałam na słynne Any „o święty Barnabo”, a spotkałam się z tym w całej książce tylko raz, gdzieś w połowie – plus dla… hm, chyba dla tłumacza? Plus ten jednak przysłania wieeelki minus za… Szarego. Bez komentarza.
Generalnie „Ciemniejszą stronę Greya” uważam za lepszą… ciut, tylko troszeczkę, ale jednak. Pomijając tłumaczenie oczywiście. Czy przeczytacie - to już Wasza sprawa, może już czytaliście? Ja trzeci tom przeczytam dla samej zasady, bo nie chcę kończyć na drugim. Poza tym muszę przyznać, całkiem miło mi się tę książkę czytało… Więcej w niej akcji, więcej pobocznych wątków, więcej wanilii, a ciut mniej pikanterii… Ciekawe, co też autorka wymyśli więc w trzeciej, ostatniej części.
Jestem ogromnie ciekawa ekranizacji tej książki… Wy też?
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2013/01/ciemniejsza-strona-greya.html]