Kradną, wąchają klej i prostytuują się. Nie odróżniają dobra od zła. Myślą o dniu dzisiejszym, zapominając o jutrze. Nie dbają o wykształcenie, nie liczą na dobrą pracę. Żyją na i dla ulicy. Biedne dzieci Limy.
W swoim reportażu Szady zwraca uwagę na główne problemy, z którymi zmaga się współczesna Lima, biorąc pod uwagę przed wszystkim sytuację żyjących tam dzieci. Przedstawiając kolejno szereg historii, zwraca uwagę czytelnika na sprawy paskudne oraz niewygodne, skupiając się na problematyce wciąż żywej i aktualnej. Z jej książki wyłania się obraz brutalnej rzeczywistości i miasta, które nie oszczędza swoich mieszkańców.
„Ministerstwo szacuje, że żyjących i pracujących na ulicy dzieci poniżej czternastego roku życia jest w Peru milion sześćset tysięcy”.
Wiele razy podczas czytania musiałam robić sobie przerwy. Niezwykle ciężko było mi zebrać myśli i pogodzić się z przedstawianymi przez autorkę faktami. Bo jak uwierzyć, że tak wielu ludzi może żyć w tak ciężkich warunkach i w tak wielkiej biedzie? Jak pogodzić się z tak wielkimi skrajnościami i zaakceptować, że jedni ociekają w luksusy, a drudzy żyją na ulicy? Jak przejść nad tymi informacjami do porządku dziennego?
Szady przybliża realia, o których prawdopodobnie wielu z nas wolałoby nie słyszeć oraz jak najszybciej zapomnieć. Tylko że przywołując historie faktycznie żyjących ludzi obarcza nas ciężarem i pewną odpowiedzialnością. Zmusza do myślenia i zadawania pytań. Nie pozwala na obojętność i bierność. Kilkakrotnie zastanawiałam się, jakie są powody stale rosnących nierówności między nami, jednocześnie angażując się w ten świat tak różny od mojego. Chociaż zaraz zaraz. Przecież my wszyscy żyjemy w jednym świecie! Tylko czy na pewno?
„To jest tak, jakbyśmy mieli jakiś znak na twarzy. Jakbyśmy mieli wypisane na czole, że jesteśmy z ulicy. Nawet jak byłam dobrze ubrana, to rozpoznawali mnie po zachowaniu, sposobie chodzenia, po tym, jak mówiłam i jak się bawiłam. Zawsze dziwnie na nas patrzą, jakbyśmy byli podludźmi”.
Ciężko uwierzyć, że o takich sprawach można opowiadać lekko, a taką książkę można czytać szybko. A jednak. Mimo że wielokrotnie włosy jeżyły mi się na głowie, a wnętrzności przewracały, pokonywałam tę historię bardzo sprawnie. Szady porusza ciężkie tematy mądrze i łagodnie posługując się przy tym słowem. Widać, że na zgłębienie tych kwestii poświęciła sporo czasu, a ludzie, z którymi przyszło jej rozmawiać mocno na nią wpłynęli.
Bardzo mi się podoba, że oprócz ludzkich historii, osobistych wspomnień i cytatów, otrzymujemy garść faktów na temat funkcjonowania miasta, bieżącej polityki czy gospodarki. Mówi się, że każdy z nas ma wybór, jak pokieruje swoim życiem, ale z opowieści Szady łatwo wywnioskować, że niekoniecznie tak jest. Czasami (a może często) zwyczajnie zawodzi system, sprawiając, że niektórzy od początku stoją na przegranej pozycji.
„Oto jak działa państwo. Żeby przyciągnąć do Limy turystów, wyczyściło okolice rzeki z biedaków, żebraków i bezdomnych. Niektórym dało kawałek ziemi, innych po prostu wyrzuciło. A przecież to nie jest rozwiązanie. To tylko przeniesienie problemu w inne miejsce”.
Co ciekawe, wydawać by się mogło, że w mieszkaniu i życiu na ulicy nie może być nic pozytywnego, a przynajmniej nic, co mogłoby się komukolwiek podobać. Tymczasem historie bohaterów mogą zmienić nasz punkt widzenia. Niektórzy dopiero tam odnaleźli spokój i możliwość radzenia sobie z życiowymi ciężarami, inni z kolei uzależnili się od tego, nie pozwalając sobie zapomnieć o wołaniu ulicy…
O tej książce można by mówić więcej, choć i tak ciężko byłoby uchwycić wszystkie jej zalety. Trudno uwierzyć, że w takiej niewielkiej objętościowo książeczce można zmieścić tyle informacji, emocji, problemów. To świetna lektura dla osób pragnących popatrzeć trochę dalej i sięgnąć po nieco więcej.