Rozbieg w nowy rok potrafi być dość ciężki i chyba większość z nas zaczęła tak naprawdę normalnie funkcjonować dopiero po długim weekendzie, a od świąt działo się niewiele. U mnie tak właśnie było, ale na "Burzę" czekałam i przeczytałam ją już tydzień temu. Tyle, że musiałam ją sobie w głowie przemyśleć i ułożyć na jej temat sensowne zdanie.
Pewnie się zastanawiacie o czym ta książka w ogóle opowiada, a raczej co autorka włożyła do środka i czy jest warte przeczytania. Już podpowiadam.
Poznajemy główną bohaterkę, Ewelinę. Choć jest samotną matką małej dziewczynki, to jest szczęśliwa, bo ma stabilne życie. Jest właścicielką zakładu pogrzebowego więc i o pracę się nie martwi. Życie jednak nie jest takie kolorowe i gdy nad jej miasteczkiem zbiera się potężna burza, zaczynają się kłopoty. Dla Eweliny może nie są one bezpośrednie, ale mocno nią wstrząsają. Dlaczego? Otóż, znalezione zostaje ciało blogerki i to kobiety, którą główna bohaterka znała, a nawet opiekowała się jej córką. Nie ginie jednak ona przez nawałnicę. Ktoś postarał się o to, żeby została zabita... dlaczego? Tu zaczynają się schody, bo śledztwo schodzi na drugi plan ze względu na to, że podczas trwania burzy, tego samego dnia dochodzi do wypadku. Ważniejsze staje się to, że gdy drzewo runęło na autobus, zginęło w nim kilkanaście osób. Nikt się nie przejmuje, że wśród mieszkańców może grasować morderca i szukać kolejnej ofiary.
Gajewska z przytupem weszła w świat kryminału i muszę przyznać, że zrobiła to naprawdę dobrze. Zawsze, gdy nawet ktoś już tworzył inne opowieści, chociażby obyczajowe, obawiam się tego, czy zrobi dobry research, czy fabuła będzie skomplikowana i nie będzie się tak łatwo domyślić co i jak. Jednocześnie za każdym razem odczuwam dreszczyk emocji, bo to ktoś nowy w tym świecie, ktoś, kto może stworzył genialną książkę i będzie pisał kolejne. Zatem jak to jest tym razem?
Wróćmy jeszcze na chwilę do fabuły. Tytułowa burza ma tutaj nie tylko znaczenie dosłowne, ale gdy się zgłębicie w lekturę, to zobaczycie, że ma wiele metaforycznych znaczeń. Chociażby to, że Ewelina samotnie wychowuje dziecko. Kiedyś coś się wydarzyło w jej życiu, wiele przeszła, o czym musicie sami doczytać i przekonać się czy wyszło dla niej słońce po burzy. Takich elementów jest cały ogrom i dla mnie to ogromna zaleta, bo tytuł nie jest tylko słowem, a to sprawia, że się zapamiętuje lekturę na dłużej.
To kryminał, jak już wspominałam, choć rzekłabym, że ma w sobie wiele z thrillera. Akcja trzyma w napięciu i czyta się tę powieść na raz. Dlatego ryzykownym jest zaczynać lekturę wieczorem, przed snem, z założeniem, że rano trzeba się podnieść i iść do pracy! Ciężko ja odłożyć, bo wciąga w świat nie tylko śmierci, bo autorka zahacza dość mocno o wątki obyczajowe. Cóż to był by za kryminał gdybyśmy nie poznali bohaterów również od ich prywatnej strony, prawda? Coś nimi kieruje, z czegoś są dumni, ale też często coś ukrywają i to tylko zwiększa ciekawość tego, czego jeszcze możemy się dowiedzieć.
Co mnie zatem mogło w tej książce zirytować. A no, to, że główna bohaterka zaczyna szukać zabójcy na swoją rękę. No cóż, skąd może w ogóle wiedzieć od czego zacząć? To, że w jej kostnicy leżą zwłoki kobiety, to jeszcze nic nie znaczy, ale sprawdźcie sami, czy Ewelina jest tak inteligentna, czy tak... bezmyślna.
Podsumowując, warto sięgnąć po tę książkę. To jeden z ciekawszych tytułów jakie mają premierę w styczniu. Dla mnie to czytelniczo świetny początek roku i dzięki tej książce nabrałam nieco rozpędu i po przerwie świątecznej, gdzie czytałam niewiele, zaczęłam pochłaniać jedną książkę za drugą. Zatem polecam, cóż tu więcej mówić!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.