Klimko-Dobrzaniecki oddał w ręce czytelników powieść niezwykle mądrą i wyszukaną jednocześnie zachowując powściągliwość, prostotę i dystans. Genialny styl, fascynująca fabuła!
Dwóch mężczyzn, dwie historie, dwie różne czasoprzestrzenie. Co więc jest ogniwem łączącym? Na pewno duńska wyspa, ale nie tylko…
Historie dwóch bohaterów przeplatają się, rozdział po rozdziale zmienia się narracja, z pierwszoosobowej na tę w osobie trzeciej.
Chwila przed wybuchem II Wojny światowej. Horst wiedzie stateczne aczkolwiek nudne życie u boku swojej żony i dwójki dzieci. Dawno już w ich związku zanikła namiętność, czułość, nie ma również miłości. Moment, w którym Horst sobie to uświadomił jest również nowym początkiem dla niego, gdyż nasz bohater tym samym postanawia przewartościować swoje życie, podejmuje refleksję nad sensem istnienia, próbuje nazwać i wyznaczyć sobie nowe cele. Poszukuje miłości i zastanawia się nad nią i nad swoimi potrzebami.
Współczesność. Drugi bohater – młody mężczyzna, Duńczyk, relacjonuje swoje życie swojej pogrążonej w śpiączce matce. Bardzo powolna, lakoniczna relacja pełna jest szczegółów, drobiazgów, bije z niej również różnorodność emocji. Bohater nienawidzi swojej matki, wypomina jej całe zło, jakiego od niej doświadczył od najmłodszych lat. Nie może darować jej zaborczej miłości, jaką go darzyła, tego, iż pozbawiła go normalnego dzieciństwa gronie rówieśników a potem w dorosłym życiu wciąż podcinała skrzydła. On tkwiąc w pewnej zależności, wciąż ją jednak kocha na swój sposób, mimo pogardy, mimo niechęci i wrogości. Teraz, po raz pierwszy zostaje przez nią wysłuchany i może otworzyć się.
Bornholm Bornholm… jak echo powtarzane w życiu bohaterów. Powraca zawsze! To nie tylko wyspa, od której nie można się uwolnić, nie tylko miejsce, to pułapka, w której tkwią, do której sami powracają. To przede wszystkim symbol powrotów do korzeni, niszczący życie: w jednym przypadku nieszczęśliwe małżeństwo, w drugim unieszczęśliwiająca miłość zaborczej matki. Żaden z bohaterów nie potrafi się odciąć od przeszłości, od tego, co właściwie go unieszczęśliwiało. Nie potrafią się wyzwolić, wyciągnąć wniosków i pokonać tej słabości. Ich życiem rządzi fatalizm i samotność.
Klimko-Dobrzaniecki dotyka spraw i problemów doskonale znanych i uniwersalnych: pragnienie miłości i akceptacji, toksyczne związki, zagubienie w świecie, skomplikowane relacje międzyludzkie (pełne zazdrości, zawiści i podłości).
Wiele uczuć zgromadzonych jest na stronach tej pasjonującej powieści, ale przekazane są bez zbędnej egzaltacji, roztrząsania problemu. Wiele emocji mimo chłodnej i bardzo rzeczowej narracji. Ta wydaje się prowadzona niespiesznie i lekko jednak każde słowo jest tutaj w określonym celu, każde ma swoje znaczenie, wpasowuje się w misternie konstruowane zdania, składające się na fascynującą całość. Każde jest ostrożnie dobrane, przekute w obrazy, a co za tym idzie w uczucia. Bardzo oszczędnie autor dysponuje słowami, a efekt daje to zupełnie odwrotny. One porażają, gorzki humor jest zarazem błyskotliwym, nie brakuje ironii.
To nie jest powieść o dwóch bohaterach, to powieść o każdym z nas. O tym, co każdy z nas w życiu zrobił, z jakimi wyborami się musiał zmierzyć, ile razy przyznać musiał, że potrafi żyć tylko w taki a nie inny sposób tym życiem, jakie ma. To powieść o tym, iż każdy ma taki swój Bornholm.
Nie daje spokoju, robi naprawdę ogromne wrażenie.