Maks Sobieski jest człowiekiem sukcesu. Zdobył wszystko to, o czym większość zwykłych, szarych ludzi może jedynie marzyć - niesamowitą fortunę, sławę, karierę, rodzinę. Właśnie - zdobył. Przecież wizerunek idealnego pana mecenasa musi być kompletny i spójny. Teoretycznie ma wszystko, bo czego chcieć więcej? Jednak gdy zagłębiamy się coraz bardziej w “Bezkresie” widzimy, że jego świat jest jedynie wydmuszką życia. Domkiem z kart, który bez trwałych fundamentów może runąć przy byle podmuchu. Bez ostrzeżenia tak się właśnie staje. Przez kilka niefortunnych zdarzeń, nieskazitelny prawnik zostaje zrzucony z piedestału i odarty z otoczki swej “zajebistości”. Jednak czy do tego upadku naprawdę musiało dojść? Czy naprawdę był on spowodowany jedynie nieszczęśliwym splotem wydarzeń?
Maksymilian nie jest postacią, którą da się polubić. Czują to osoby z jego otoczenia i czuje to Czytelnik. Egoistyczny, zapatrzony we własną “wspaniałość”, gardzący plebsem. W “Bezkresie” takiemu oto człowiekowi przyszło nam przez chwilę towarzyszyć. Od pierwszych stron książki można dostać zawrotów głowy od przepychu i bogactwa, w którym on żyje. Od splendoru jakim się otacza i podziwu, jaki oczekuje wywoływać. Dla niego to wszystko jest czymś najzwyczajniejszym i w jego mniemaniu należnym mu, wręcz nudnym. Z zachowania tej postaci bije pogarda dla biedniejszych, ciężko pracujących ludzi. Nie ma dla niego świętości, jest tylko hedonizm i oczekiwanie usłużności przez innych. Odbija się to również na jego relacjach z żoną i synem. Czy człowiek, który robi wszystko na pokaz i nieustannie zakłada maskę perfekcjonizmu przed całym światem, potrafi być szczęśliwy? A czy człowiek, któremu tego szczęścia brak, nie zatraci się w pogoni za ciągłym zaspokajaniem kolejnych, materialnych potrzeb, myląc posiadanie ze szczęściem? Czy kiedy ma już wszystko, zostaje jeszcze miejsce na bycie człowiekiem? Ta książka to głęboka analiza psychiki osoby, niepotrafiącej reagować zgodnie z normami społecznymi w sytuacjach zagrożenia. Gdy grunt wymyka mu się spod nóg, szybko traci ostatnie resztki człowieczeństwa, jakie kiedykolwiek się w nim znajdowały, coraz bardziej się pogrążając.
Książkę czyta się niezwykle szybko, nie tylko przez stosunkowo niewielką liczbę stron. Wraz z rozwijającą się akcją czujemy nawarstwiające się napięcie, panikę bohatera, podczas coraz bardziej rozprzestrzeniającego się wokół niego pożaru. Pożogi, która pomimo desperackich i nieporadnych prób jej ugaszenia, sieje coraz większe spustoszenie i obraca jego wypieszczone życie w popiół.
Słownictwo, jakiego używa Autor, Pan Kuba Fiderkiewicz, w swoim dziele jest rozbudowane, ale jednocześnie bardzo przejrzyste i przystępne. Dzięki temu kolejne rozdziały umykają w zawrotnym tempie. Nie jest to tekst, przy którym można miło spędzić czas i dobrze się bawić. Ta powieść mierzi, uwiera, powoduje dyskomfort z tyłu głowy i prowokuje do rewizji własnych poczynań wobec innych i siebie. Stawia pytania, wymusza odpowiedź na to, czy masz w sobie wystarczająco dużo pokory, aby Twoje życie było prawdziwie godne. Warto zmierzyć się z tą trudną historią i potraktować ją jako rodzaj przestrogi.