Gdy zaczynałam czytać „Ciepłe Ciała” byłam niezwykle sceptycznie nastawiona do tej lektury. Po tym jak dowiedziałam się, że opowiada ona o zombie, który się zakochuje, stwierdziłam, że historia będzie strasznie tandetna. Początkowo, zagłębiając się w tę pozycję nadal myślałam tylko o tym, jaka ta książka będzie straszna (w złym tego słowa znaczeniu)… Jednak po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że z zainteresowaniem pochłaniam kolejne strony i że zaangażowałam się w losy bohaterów. Niespodziewanie utwór ten wciągnął mnie i stał się przyjemną odmianą od dotychczasowych pozycji, po które sięgałam.
R wraz z innymi zombie zamieszkuje nieczynne już lotnisko. Nie ma imienia, wspomnień, ani nawet prawdziwego życia. Chodzi, powłócząc nogami, jęczy i pożywia się… na tym kończy się jego egzystencja. Do czasu gdy spotyka i ratuje Julie, jedną z Żywych, na których polowali. Wtedy dostrzega, że świat który go otacza jest pusty i przerażający. Pożeranie Żywych i smakowanie ich wspomnień, dotychczas niezbędne do przetrwania, stało się dla niego prawie nie do pomyślenia. Dzięki Julie R się zmienia i nie tylko on. Tak rozpoczyna się przeistoczenie całkowicie zepsutego świata. Nastają nowe czasy i nic już nie jest takie samo, nawet utarte wcześniej zasady.
Zombie. Co kojarzy się większości z tym słowem? Ciało martwego człowieka, bez świadomości i duszy, które zjada mózgi żywych osób. Tutaj odchodzimy nieco od tego schematu. Zombie są martwe, to prawda, ale w pełni świadome i mogą mieć wysoki iloraz inteligencji. Nie mówią za wiele, gdyż nie potrafią, choć w myślach układają niezwykle skomplikowane składniowo zdania. Na dodatek w tej powieści zaczynają się zmieniać, upodobniając się do Żywych ludzi. Było dla mnie wielkim zaskoczeniem, gdy zaczęłam czytać książkę prowadzaną w narracji pierwszoosobowej przez mądrego zombie. Poznajemy wszystkie jego myśli i widzimy, że nie jest tylko kupą kości i mięsa, a istotą rozumną, mogącą wiele zdziałać.
Mimo że historia skupia się na wątku miłosnym zombie i człowieka, to nie tylko on zwraca uwagę odbiorcy. Świat strawiony przez zarazę powracających umarłych, wcześniej zaś wyniszczony przez wojny, jest tłem wydarzeń, od którego nie sposób odwrócić myśli. Od razu pojawiają się pytania: Jak to wszystko się stało? I dlaczego? Tego się nie dowiadujemy, ale i tak jest to bardzo absorbujące. R i Julie próbują uratować, a raczej naprawić miejsce, gdzie żyją. Nie będzie to łatwe, ale wytrwałość i niesamowitość ich uczucia nie może pozostać zlekceważona.
Styl pisania autora jest przystępny i lekki, lecz uważam, że nie potrafił on wprowadzić odpowiedniego klimatu. Często można było zapomnieć kto jest narratorem, myśląc, że czyta się z punktu widzenia zwykłego człowieka. Nie wiem czy był to zabieg przewidziany, jednak mnie czasami irytował. Na szczęście jest to moje jedyne zastrzeżenie w tej kwestii, gdyż pan Marion potrafił wszystko idealnie zobrazować i wciągnąć czytelnika w stworzony przez siebie krajobraz.
„Ciepłe ciała” są dla mnie miłym zaskoczeniem. Nie spodziewałam się, że książka będzie dla mnie choćby znośna, a co dopiero, że mi się spodoba. Najwyraźniej niekiedy trzeba zaryzykować i spróbować czegoś nowego. Bardzo przyjemnie spędziłam czas pochłonięta tą lekturą. Trudno będzie mi zapomnieć R i jego ukochaną, szczególnie, że tak wiele osiągnęli, choć sytuacja wydawała się beznadziejna. Polecam ją wszystkim, którzy nadal nie są zdecydowani, bo uważam, że każdy znajdzie tam coś dla siebie: odmienny wątek miłosny, nutkę grozy czy szczyptę humoru.
„- Więc czym jest przyszłość? – pytam, nie cofając się. – Mogę dostrzec przeszłość i teraźniejszość, ale co z przyszłością?
- No… - mówi Julie z urywanym uśmiechem. – To chyba ta wariacka część. Przeszłość składa się z faktów…przyszłość chyba tylko z nadziei.
- Lub strachu.
- Nie. – Mocno potrząsa głową i wkłada mi liść we włosy. – Nadziei.”
Moja ocena 8/10