Książkę rozpoczynamy od prześpiewania w myślach (nie wierzę, że ktokolwiek przeczytał ten tekst bezmelodyjnie) fragmentu piosenki ,,Szczęśliwej drogi już czas”, przez co od razu zyskała ona moją sympatię i dała nadzieję na dobrą lekturę. Autorka już tym wstępem mnie kupiła.
Czytając dalej od razu poznajemy główną bohaterkę – Zuzę. Przedstawiona zostaje jako blisko dwudziestoletnia dziewczyna, która kocha malarstwo i poświęcając temu całe swoje życie koniec końców porzuca tę pasję i staje się niezadowolonym z życia pesymistą. Fakt – egzaminatorzy w ASP wytknęli jej niesłuszny brak talentu, który rzekomo posiadała i ocenili jej prace jako beznamiętne i pospolite, choć obrazy Zuzy wieńczyły każdą ścianę domu (oprócz tych w łazience, bo to byłaby profanacja sztuki). Standardowo – bohaterka, choć moim zdaniem zbytnio użalająca się nad sobą, wykreowana została nieoryginalnie i typowo. Od początku nie wydała mi się ciekawą postacią i na pewno nie będzie jedną z tych książkowych bohaterek, które będę za jakiś czas pamiętać.
Akcja rozgrywa się dosyć szybko, czasem ciężko się w nią wczuć, a jak już to zrobimy to autorka kończy wątek. Przykładem tej spontaniczności w fabule jest sam wyjazd rodziny do Uroczyska, gdzie poznajemy kolejnych bohaterów – ratowników: Kubę, wyglądającego niczym blond wersja Jasona Momoa ze Słonecznego Patrolu i po prostu Łukasza. Jak można się spodziewać, to nie pewny siebie i szarmancki Kuba z fryzurą na żel przyciągnie uwagę naszej bohaterki, a ten po prostu Łukasz, u którego dostrzegła smutek w oczach. To on – pomimo (myślę, że zbyt pochopnego) zadurzenia się Kubie zaprzątał myśli naszej bohaterki. Ich relacja ewoluowała z każdą stroną. W miarę upływu czasu (a to były tylko dwa tygodnie!) poznawali się, rozumieli i w końcu… Chyba można się domyślić, co się wydarzyło? Hej, to romans! Ale! Nie mogłam spodziewać się takiego zakończenia.
Miałam wrażenie, że czytam opowiadanie przyjaciółki tuż przed lekcją języka polskiego w gimnazjum. Akcja była szybka, a czas w tej książce płynął nieco inaczej. Zainteresowanie, które czasem się pojawiło – jak szybko nastąpiło, tak szybko zniknęło.
,,Życie przynosi różne scenariusze i nigdy nie daje nic na wieczność, dlatego trzeba nauczyć się żyć chwilą”, czytamy na okładce książki. Zgadzam się z tym, bo scenariusze Zuzy zmieniały się co chwila. Raz aspirująca malarka, innym razem pogrążona w smutku dziewiętnastolatka, zaraz zakochana po uszy i bujająca w obłokach, ale przy tym dobra i lojalna przyjaciółka oraz świetna córka. Choć wiele skutków wydarzeń było do przewidzenia, autorka zachowała nutę tajemniczości w fabule, przez co książkę pochłonęłam bardzo szybko i nie mogłam się od niej oderwać. Mimo to, nie uważam ją za pozycję, którą będę polecać i która zapadnie mi w pamięci. To czytadełko do poduszki na jeden wieczór – byleby czymś zająć głowę. Jak dla mnie historia Katarzyny Kaźmierczak była zbyt banalna, a bohaterowie przeciętni i niezbyt oryginalnie wykreowani. Jednak zakończenie może zaskoczyć.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl