„Przenosimy się do Ontario do Thunder Bay. Jadę tam, żeby ją zabić. Zabić Annę. Annę Korlov. Annę we Krwi.”*
Wyobraź sobie, że jesteś nastolatkiem, który ma misje do spełnienia. Zadanie te nie jest jakieś byle jakie. Masz sztylet, który sprawia, że możesz „zabijać” zjawy, które są niebezpieczne. Dziwne zadanie? A co powiesz na to, że jeden z tych duchów wywoła u Ciebie dziwne dotąd nieznane Ci uczucia...?
Tezeusz Cassio Lowood jest nastolatkiem podróżującym wraz ze swoją matką czarownicą po świecie. Podróże te nie są bezcelowe ponieważ chłopak poszukuje... zjaw, a gdy już je znajduje - zabija. Kiedyś robił to ojciec Casa, ale zginął - zabiła go jeden z duchów. Nastolatek poprzysiągł, że się zemści i do tej pory zdobywał doświadczenie by być gotowym na to najważniejsze spotkanie.... W trakcie trafia do Thunder Bay gdzie w pewnym domu jest Anna we Krwi, która zabija: łamie i rozrywa ludzi jakby byli suchymi cienkimi patyczkami... Cassio jest zdziwiony, że sztylet athame mu nie wystarcza, Anna jest inna... bo ona walczy ze sobą. Do tej pory, kto wszedł do domu Anny już się z niego nie wydostał, a Lowoodowi to się udało... Czemu? I co przytrafiło się Annie, że taka jest? Czego nie może sobie przypomnieć? I czy Cassio uzyska odpowiedzi na swoje pytania?
Po „Annę we krwi” sięgnęłam z trzech powodów: okładka, tytuł i opis. Choć tak naprawdę przeważył opis, który mnie zaintrygował od samego początku. Od samego też początku nie liczyłam też w tym wypadku na literaturę wysokich lotów, a zwykłą, lekką powieść. I myślę, że właśnie dzięki temu tak pozytywnie odebrałam tę historię. Powieść zaczyna się dość intrygująco, noc, długa ulica i... duch, którego trzeba zabić. Od razu na myśl przyszedł mi serial „Supernatural”, który nawiasem mówiąc bardzo lubię. Dalej jest jeszcze lepiej bo pojawia się tytułowa Anna, która jak wspomniałam wcześniej zabija, niszczy, obraca w pył... no może trochę przesadziłam... A wszystko to za sprawą wydarzeń z przeszłości, kiedy to zginęła w nie wyjaśnionych okolicznościach. W raz z poznawaniem coraz większej ilości faktów włos na głowie się jeży, niedowierzamy temu co czytamy, a wściekłość i chęć zemsty buzująca w chłopaku budzi się i w nas. No wszystko pięknie, prawda? Jest akcja, jest napięcie i nawet dostaje się więcej niż się oczekiwało... Tylko szkoda, że za chwile zacięty wróg staje się sprzymierzeńcem, a nawet i czymś więcej... To było takie stereotypowe. Blake nie potrzebnie powiązała moim zdaniem wątek śmierci ojca Casa z wątkiem Anny. Tym sposobem sprawdziła nie potrzebny zamęt.
Atutem jest tu magia, która cały czas się pojawia i ma duże znaczenie w nadchodzących zdarzeniach. Kolejnym plusem jest humor towarzyszący bohaterom, momentami nie mogłam się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem. Autorka też pokazała, że umie pisać i drastyczne sceny, robiła to szczegółowo i skrupulatnie... Motyw klątwy jest też dobrym posunięciem.
„Anna we krwi” ma plusy i minusy. Powieściopisarka ma talent, ale widać, że powinna popracować jeszcze nad swoim warsztatem pisarskim. Mimo wszystkich niedociągnięć naprawdę warto sięgnąć po tę powieść. Sama niecierpliwie będę wypatrywać kontynuacji.
*str. 17