Adwokat diabła recenzja

Uczta, ach cóż to była za uczta...
Prawdziwy amerykański thriller osadzony w prawniczym świecie.
Czy aby na pewno?
Któż z nas nie marzył, aby odnieść spektakularny sukces i mieć dostęp do luksusów, jakie są zarezerwowane tylko dla elit?
Gdy taka szansa trafia się Kevinowi Taylorowi, ochoczo przyjmuje warunki swojego nowego pracodawcy, którym jest John Milton.
Partnerstwo w kancelarii adwokackiej, wspaniały apartament, oraz pensja przekraczająca dotychczasowe wyobrażenia Kevina, to wszystko sprawia, że z dnia na dzień przeprowadza się w raz z małżonką Miriam do Nowego Jorku.
Szybko zaprzyjaźnią się ze współpracownikami, czując, że trafili w odpowiednie miejsce.
Wszyscy mieszkają w jednym penthausie tworząc jedną wielką „szczęśliwą” rodzinę, na czele której stoi założyciel kancelarii, niczym pobłażliwy ojciec - tajemniczy John Milton.
Ten dobroduszny, sympatyczny mężczyzna wydaje się wiedzieć wszystko, o marzeniach, oczekiwaniach i grzeszkach, które wydają się z każdą chwilą coraz bardziej ciążyć młodemu adwokatowi.
Jak to się dzieje, że każda sprawa prowadzona przez kancelarię jest wygrana, a Panowie z dużą pewnością siebie podchodzą do nowych wyzwań?
Czy prawnik powinien mieć sumienie?
Dlaczego Miriam zaczęła zachowywać się zupełnie inaczej?
Na żadne z pytań mnożących się w głowie Kevina, nie ma jednoznacznej odpowiedzi, a może jest... i jest nią sam diabeł?
Pomimo, iż oglądałam film kilkanaście razy, książkę tę pochłonęłam w kilka godzin.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, ta wielowątkowość i podwójne dno tej powieści, sprawiają, że dla takich książek warto zarwać pół nocy!