„Ostatnia na imprezie” to literatura dystopijna wpisująca się w modny ostatnio nurt postapo. Jest debiutem powieściowym Bethany Clift, autorki pochodzącej z Wielkiej Brytanii. Clift prowadzi własną firmę producencką Saber Productions i ma na koncie produkcję niskobudżetowego horroru Heretic.
Andover w stanie Kansas – niewielka miejscowość z dwunastoma tysiącami mieszkańców. Wirus pojawił się tym razem nie w Wuhan w Chinach, ale w samym środku Stanów Zjednoczonych. Pojawił się nagle 23 października 2023 roku, mutował i rozprzestrzeniał się tak szybko, że nie było nawet możliwości określenia, kto był „pacjentem zero”, nie mówiąc o podjęciu środków zaradczych. Wirusowi nadano nazwę 6DM (sześć dni max), bo osoby, u których pojawiły się symptomy choroby przeżywały najwyżej sześć dni. W wielu przypadkach znacznie krócej. Na świecie zapanował chaos i szaleństwo. Wirus dosłownie zmiatał wszystko na swojej drodze. Nie było czasu na reakcję, nie było czasu na jakiekolwiek działanie. Całe państwa przestawały istnieć. Do Wielkiej Brytanii wirus dociera 24 listopada. Trzy dni później liczba zakażonych przekracza 2,6 miliona, a 2 grudnia jest ich już 22 miliony. Świat przestaje istnieć. W Londynie jakimś cudem udaje się przetrwać jednej kobiecie, która musi patrzeć na śmierć swoich bliskich, znajomych, sąsiadów. Jest odporna. Kobieta mając za towarzysza jedynie psa wyrusza na poszukiwanie innych ocalałych. Czy została na świecie zupełnie sama? Jak teraz będzie wyglądało jej życie?
– Pieprz się! To ostatnie słowa, jakie wypowiedziałam do innego żywego człowieka. Gdybym wiedziała, że będą ostatnie, rozważniej bym je wybrała. Popisałabym się erudycją i poczuciem humoru.
„Ostatnia na imprezie” to przerażająca i jakże realna wizja przyszłości, która nie wydaje się aż tak odległa, jak wydawałaby się jeszcze przed pandemią COVID-19. Na taką przyszłość, niezależnie od podjętych środków nie jesteśmy przygotowani. Chociaż wydaje się, że może nie jest najlepszym pomysłem czytać o kolejnej pandemii akurat teraz, kiedy jeszcze nie uporaliśmy się z obecną, jak już się sięgnie po tę książkę, nie można przestać czytać. Jest tak bardzo wciągająca, że zwyczajnie nie da się jej odłożyć. Przysiadłam do niej dosłownie na chwilę, kiedy do mnie przyszła. Chciałam tylko sprawdzić, o czym w ogóle jest. Już od przeczytania opisu kotłowało mi się w głowie wiele pytań, a najpilniejszym było chyba to, o czym można pisać przez 440 stron, skoro na świecie pozostała jedna osoba. Jedna bezimienna kobieta i pies, który towarzyszy jej w podróży. Tę odpowiedź chciałam poznać od razu i w ten sposób połknęłam tę powieść migiem, przysiadając do niej, jak już wspomniałam, tylko na chwilę. W trakcie oczywiście pojawiły się kolejne pytania, bo to jest taka lektura, która zmusza do zastanowienia się. Cały czas czytelnik zastanawia się, co zrobiłby na miejscu bohaterki, jakie decyzje by podjął. I w ogóle, co byłoby, gdyby został na świecie sam. Musicie wiedzieć, że wprawdzie leku ani szczepionki na 6DM nie wynaleziono, jednak istniało coś takiego jak T600 – pigułka śmierci, którą można było zażyć, aby skrócić cierpienie. Wirus 6DM zabijał powoli, ludzie umierali w niesamowitych męczarniach, ich organy dosłownie się rozpadały. Taka tabletka była w ostatnich dniach tych wszystkich ludzi najcenniejszym towarem. Bohaterka powieści również mogła ją zażyć, bo pozostała z niczym. Nie było już niczego i nikogo. Żadnych perspektyw na dalsze życie. Jak w takim świecie przetrwać? I w ogóle po co starać się przetrwać?
Książka ma ciekawą konstrukcję. Napisana jest w formie pamiętnika, a pierwszy wpis pochodzi z 8 lutego 2024 roku, kiedy bohaterka jest już całkiem sama. Narracja pierwszoosobowa umożliwia wgląd w jej myśli i przeżycia, a tych nie brakuje, odkąd kobieta wyrusza w podróż. Podczas tej wędrówki, kiedy mija apokaliptyczny krajobraz, opustoszałe płonące miasta, stosy trupów, szczerze przygląda się sobie i swojemu życiu. Mimo że się tego nie spodziewałam, atmosfera powieści napięta jest do granic możliwości, a akcja pędzi szybko. Klimat książki również jest wyjątkowy, a niewielka ilość dialogów, mnogość opisów i wspomnień nie przeszkadzają, a są tu atutem (czego też się nie spodziewałam). Akcja nie toczy się linearnie. Pojawiają się wpisy z przeszłości, retrospekcje, dzięki którym możemy poznać tę bezimienną kobietę i jej wcześniejsze życie trochę lepiej i skonfrontować z tą osobą, którą stała się po tych strasznych wydarzeniach. Narracja bohaterki jest niezwykle szczera, dzięki czemu i ona i jej relacja wypadają wiarygodnie. Pies, który jej towarzyszy jest dla niej ostoją, nie pozwala jej się poddać i załamać. W tak trudnym czasie wykazuje się niesamowitą wręcz lojalnością i miłością do kobiety. Kobiety, która walczy, chociaż nie wie, czy ma po co i o co walczyć. Wykazuje się niezłomnością, hartem ducha i inicjatywą. Chociaż sama siebie by o to nie podejrzewała, potrafi zdobyć się na rzeczy wcześniej dla niej niewyobrażalne. Jest silniejsza niż jej się wydawało, sprytna, zaradna i odważna. Zakończenie powieści mocno zaskakuje i jest tak bardzo niespodziewane, że długo jeszcze siedzimy z rozdziawioną z wrażenia buzią.