Kolejne bliskie spotkanie z neurotyczną mymłą, z którego wyszłam gniewna i sfrustrowana, zdecydowana omijać prozę Niny Majewskiej-Brown szerokim łukiem.
Za Zośkę, której - zda się, największy problem, to jakie ciuchy założyć i jak nalożyć makijaż. Która dzięki zdradzie męża "nauczyła się polegać na sobie, stała się silna i niezależna" a jednak "kuli się w sobie" i milczy wstydliwie, gdy matka kompromituje ją publicznie przy byle okazji. Im okazja poważniejsza a widownia bardziej liczna - tym lepiej. Kobieta silna nie pozwoli się gnoić. Nawet matce.
Za matkę - 150% trującego bluszczu: Bo ogólnie córka nie jest na każde jej żądanie. Bo Zośka z nią nie chce rozmawiać, zgłasza się tylko wtedy, gdy ma jakiś problem. A ona ma swoje życie, a Zośka zawraca jej jakimiś swoimi problemami kontrafałdę. Która bezkrytycznie patrzy w zięcia jak w święty obrazek a za cale zło w związku obwinia Zośkę. A przecież Pawełek jest taki przystojny, ma taki dobry zawód, tak się stara, żeby do Zośki wrócić...
Za teściów - Rzekłabym bardzo zasadniczych. Przez długi czas Zośka była nielubianą synową. Zmienili się, gdy ich córcia i oczko w głowie związała swoje życie z Kenijczykiem. Z dnia na dzień Zośka przestała być taka najgorsza.
Za Pawła: Męża-łajdusa. Który najpierw napluł do własnego gniazda, a potem cichcem-boczkiem, małymi kroczkami zdobywa przyczółki na utraconym terenie - a Zośka choć niby tym podchodom jest przeciw i sobie nie życzy, to jakoś raźniej i bardziej optymistycznie patrzy w przyszłość, gdy ten jej nawrócony niewierny kręci się za ścianą.
Od czytania tego wszystkiego wkurw mnie strzelał pod samo niebo. Rozum uznał, że ma dosyć i poszedł rąbać parkiet.
Bo jestem wredną, mściwą zołzą, która po głowie pozwalała skakać sobie kiedyś. Teraz, bez mrugnięcia okiem rozhajcuje ognisko z kilku mostów i nie będzie się przy tym kulić. Ani w sobie ani nigdzie.