Zjazdy szkolne stały się modne i, mimo że ogólnoświatowa pandemia z lekka wyhamowała wszelkie większe imprezy, z czasem pewnie, przynajmniej w tym temacie, wszystko wróci do normy. Ciekawie jest spotkać po latach koleżankę, którą kiedyś ciągnęło się za warkocze, lub kolegę, który zjadł sąsiadce z ławki pachnącą chińską gumkę do ścierania, bo myślał, że to guma do żucia. (doświadczenia własne) 😁
Spotkania takie wywołują mnóstwo emocji, odnowionych kontaktów i wspomnień, tych chyba najwięcej. Niestety, nie zawsze są to wspomnienia pozytywne, miłe i pożądane.
Z takimi właśnie wspomnieniami boryka się Sabine. Dwudziestoczteroletnia pracownica głównego oddziału dużego banku. Sabine, przy okazji zjazdu, postanawia przeprowadzić swoje małe śledztwo w sprawie zaginięcia Isabel, swojej koleżanki z klasy, której nigdy nie odnaleziono, ani żywej, ani martwej.
Przyznaję, że na początku czytało mi się trudno. Miałam wrażenie, że tłumaczenie jest jakieś "drewniane" i że właściwie książka mnie nudzi. Jakieś dziwne problemy w pracy, głównej bohaterki, szeroko rozpisana agresywna rywalizacja między pracownikami. Jakiś przemocowy chłopak, który wykazuje agresję, kiedy tylko traci nad czymś kontrolę. Rodzice, brat, rodzinne powiązania. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie w końcu jest ten zjazd. Połowa książki, a zjazdu nie widać.
W końcu jednak dałam się wciągnąć w tę historię, chociaż zakończenie mnie lekko zdziwiło, ale też i lekko rozczarowało. Właściwie ...