2018
Historycznie
a z Panią Lowell mam pewien problem. Są jej książki, które bardzo lubię, cenię w kategorii i nawet trzymam na półce, choć pewnie do nich nigdy nie zajrzę (Na koniec świata, Nie dotykaj mnie). A są takie, które sprawiają, że mam ochotę z krzykiem uciekać i nawet nie oglądać się czy nie biegną za mną. Jesienny kochanek należy do tej grupy, a jako, że to pierwsza część opowieści o braciach, miałam spory problem z przekonaniem się do tej polecanki. Wielomiesięczne oczekiwanie na książkę w bibliotece też nie poprawiło sytuacji. Ale słowo się rzekło, akces udziału się zgłosiło, a więc trzeba było czytać…
Od razu przyznam się, że cały czas miałam wrażenie, że znam tę książkę. Gdyby nie fakt, że czytałam to jako polecankę, pewnie uznałabym, że kiedyś tam ją czytałam i odłożyłabym na bok. To wrażenie nie opuściło mnie do końca, jakieś przebłyski, przekonanie o znajomości. Jednak nie na tyle silne, abym jednoznacznie potwierdziła lekturę.
A teraz w temacie.
Tak, było znacznie lepiej niż w przypadku pierwszej części. Jakoś bardziej z sensem. Z bohaterami, których dało się polubić. No może Case ze swoimi oporami budził lekkie zdziwienie, bardziej pod koniec kiedy okazało się, że jakoś potrafił się uśmiechnąć, niż na początku. Lekko mi to zgrzytało, ale ja mam wrażenie, że Pani Lowell nie do końca radzi sobie dobrze z końcówkami. Niemal we wszystkich książkach które czytałam, albo tak tylko mi się wydaje, końcówka zajmuje dwie ostatnie strony i trudne rzeczy potrafią spaść na ...