Płacz, dużo płaczu. Skomplikowane emocje, niekończące się wewnętrzne debaty. No i ten nokautujący ból, który wciąż powraca. I to wszystko w jednej drobnej osobie. Johannie.
Dwoje ludzi związanych ze sztuką tworzy ładny związek ze sobą. Johanna i Emil. Kursują między Szwecją a Danią, żonglują językami. O jej rodzinie nic nie wiadomo, za to jego rodzina przyjmuje ją, wydaje się, z otwartymi ramionami. Obydwoje piszą, są ciekawymi indywidualnościami. Ale mała szpilka powoduje, że ich relacja stoi pod znakiem zapytania. Oho, była dziewczyna. Nora.
Ale nie, żebyście nie myśleli, to nie jest typowa historia, w której eksdziewczyna błaga o atencję i z rozmachem niszczy nowy związek byłego chłopaka. Absolutnie nie w tę stronę skręca fabuła. Mamy do czynienia z gonitwą myśli Johanny, która coraz intensywniej wkręca się w obsesję na punkcie tej dziewczyny. Śledzi ją i jej matkę w mediach społecznościowych, czatując na każde nowe zdjęcie i wygrzebując te starsze. Nora śni się jej po nocach. Fiksuje się na niej tak bardzo, że zaczyna rozpatrywać samą siebie w jej kategoriach, co okazuje się ślepym zaułkiem. A do tego bolesna choroba Johanny nie daje o sobie zapomnieć i w najintensywniejszych momentach degraduje jej ciało do nieruchomego embrionu.
Temat rzeka. Codzienność. A raczej jej najbardziej ekstremalne wersje. Ale jak ta książka jest pięknie napisana... Te ciągłe rozkminy już same robią klimat, ale w jakie słowa one są ubrane! Bardzo obrazowe i poety...