Kiedy autor zwrócił się do mnie z propozycją współpracy, nie zastanawiając się długo, zdecydowałam się na przeczytanie historii Tajsona składającą się z dwóch tomów. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, na co się porywam i z czym, a raczej z kim będę miała do czynienia, bo główny bohater jest twardym orzechem do zgryzienia.
Tajson to pewny siebie facet, który dobrze czuje się w kłodzkim półświatku, nie stroniąc od drobnych przestępstw. Pewnego dnia budzi się w po mocno zakrapianej nocy i dociera do niego, że czas i świat stanęły w miejscu. Co to dla niego oznacza? Jakie będą tego konsekwencje? Czy chłopak zrozumie, co go spotkało?
Tajson według mnie jest połączeniem Mike Tysona, który trzyma w łazience tygrysa (czy zwierzę jest metaforą, czy istnieje naprawdę, o tym musicie przekonać się sami), zagubionego Rockiego Balboa, który zadaje sobie ważne pytanie: bić się czy nie bić, oraz Marcin Opałki "Strachu", granego przez Tomasza Oświęcimskiego w Pitbullu, który z pewną powagą pyta, czy Zbyszek i Zbigniew to samo imię (czy to świadczy o jego inteligencji, czy wręcz przeciwnie o tym też musicie przekonać się sami). Charakterologicznie główny bohater nie przypadł mi do gustu. Nie lubię pewnych siebie typów, którzy są aroganccy i wydaje im się, że agresją wszystko załatwią. Mogę zrozumieć pewne zachowania wynikające np. z trudnego dzieciństwa, ale tego nie akceptuje. Jest jeden pozytyw u Tajsona, który powoduje, że jest szansa, bym popatrzyła na niego łaskawszym okiem. Mam tu na myśli jego stosunek do kobiet, a zwłaszcza do jednej. Szacunek, jakim ją darzy, dużo mi o nim mówi. Chciałabym, aby w tej kwestii taki pozostał, ale jak czytałam opis kontynuacji, to zaczynam się bać, w jakim kierunku to wszystko zmierza.
Podoba mi się styl autora, dynamika występująca zarówno w dialogach, jak i w ogólnym odbiorze. Miałam wrażenie, że cały czas jestem na ringu i czekam, z której strony nadejdzie cios. Było to coś niespotykanego dla mnie i chyba przede wszystkim dlatego daję 8/10.