Zastanawiałem się, jak często nasze życie podobne jest do jazdy autem. W jakimś momencie naszego życia, będąc jeszcze dziećmi, siedzimy w aucie, czasami czymś się bawimy, ale tak naprawdę to nie wiemy, gdzie wszyscy jadą i nie mamy na to żadnego wpływu. Potem stajemy się starsi, mamy możliwość na zmianę z rodzicami czasami prowadzić auto, ale sami nie ustalamy jeszcze kierunku jazdy. Następnie nasi rodzice jadą z nami, ale już na tylnym siedzeniu, tam mają więcej spokoju, mogą rozglądać się naokoło, a czasami nawet spojrzeć do przodu i powiedzieć kierowcy, jak to było przed laty. Mając zielone światło, jedziemy dalej, a czasami, jak ktoś zachoruje, istnieje jakiś problem, to czekamy na żółtym świetle, mając nadzieję, że znów dla kierowcy włączy się zielone, a nie czerwone. Przy czerwonym musiałby ktoś wysiąść, a tego nikt nie chce, jeszcze nie. Tak właśnie jest na tylnym siedzeniu, jak nagle rodzice, znajomi wysiadają, niekiedy z hukiem zamykają drzwi. A czasami opuszczają nas tak po cichu, wiemy, że wysiedli, bo ich już z nami nie ma i nie będzie. Te puste miejsca zajmują potem nasze dzieci, rodzina lub dobrzy znajomi. Ja miałem też długo to zielone światło, teraz zapaliło się żółte. Przesiadłem się na siedzenie obok kierowcy, jeszcze nie wysiadam, niedługo przecież będzie znów zielone...