Mac i Lucy Hudsonowie byli szczęśliwym małżeństwem. Mac był pracownikiem naukowym firmy farmaceutycznej, a ona nauczycielką. Pewnego dnia Lucy nie zjawia się w pracy i zaniepokojone koleżanki zawiadamiają policję. Policjanci w ich domu znajdują zwłoki dwóch nieznanych mężczyzn i ani śladu Mac i Lucy. Ponieważ Mac i Lucy uznano za zaginionych, sprawą zajmuje się wydział do spraw osób zaginionych i agentka specjalna Lisa Harris. Dość szybko zwłoki Maca zostają odnalezione na łodzi Tylera Granta, przyjaciela Lisy. Od tego momentu zaczęłam mieć problem z tą powieścią, gdyż nie byłam pewna czy czytam kryminał, czy romans. Wątek kryminalny ciekawy, chociaż kreacja agentki Harris beznadziejna. Harris jest byłą nauczycielką, która po zaginięciu siostry zostaje agentką do spraw osób zaginionych z myślą, że kiedyś uda jej się odnaleźć siostrę i według mnie do tej pracy się nie nadaje. Drugi wątek to zadurzenie się Lisy w Grantcie, istny harlequin pod znakiem „chciałbym, ale się boję”. Wewnętrzne rozterki, liczne powtórzenia ciągną się niemiłosiernie są nudne. Miałam wrażenie, że drugi wątek bardziej interesuje autorkę. Natomiast w pierwszym wątku pojawiają się kolejne trupy, aby rozwiązać zagadkę na ostatnich stronach. Złoczyńcę wyciąga, jak królik z kapelusza. Papierową wersję nie doczytałbym, ale przy słuchaniu w czasie gotowania mam większą tolerancję i wysłuchałam ją do końca.