Z Zarozumiałym playboyem, pierwszą częścią tej serii, bawiłam się naprawdę dobrze! Dlatego też, z ogromną chęcią sięgnęłam po Zaborczego playboya, licząc na równie dobrą zabawę.
Tym razem było jednak trochę słabiej. Całość mniej mi się podobała, nie była aż tak zabawna, a przyznaję, że tego oczekiwałam.
Tego, że Quinn oddaje się niegrzecznym uciechom w schowku na przybory w firmie, z bratem swojego szefa, jednym z bliźniaków, mogliśmy domyślić się już w pierwszej części.
O ile Deacon wydawał się bardzo spoko w tych wstawkach w historii Deckera, tak tutaj poznajemy go bliżej i no cóż, to strasznie niedojrzały koleś! Ma się wrażenie, że niczego nie bierze na poważnie. Ale czy na pewno?
Obydwoje są cholernie uparci, tyle, że jeśli mowa o Quinn, nie bardzo wychodzi jej zakończenie tej dziwnej relacji. Natomiast Deacon walczy o jej względy całym sobą.
Deacon, który jest przecież takim dzieciakiem, że nie nadaje się do stałego związku. Przyznaję, że Quinn dość mocno mnie w tej kwestii irytowała, szufladkując D. w swoim umyśle, chociaż rzeczywistość była inna, wystarczy otworzyć oczy...
Zachowanie Deacona, jego żarty i błazenady, może to wszystko ma drugie dno? Bardzo podobało mi się przedstawienie tego, przyczyny takiego zachowania.
W książce spotykamy również pozostałych braci, a także Tate, znaną nam z pierwszej części. Tate, którą przecież polubiłam. Tymczasem w kontakcie z Deaconem ma się wrażenie, że wcale nie jest taka super, wiecznie się ze s...